28🌼

2.5K 471 234
                                    

Żaneta i Róża usiadły wspólnie w ławce, gotowe na rozszerzone zajęcia z magii leczniczej, na które nie chodziła większość ich przyjaciół. Zajęcia odbywały się w małej klasie przy Ambulatorium i były ich pierwszymi na siódmym roku, który poprzedniego dnia zaczęły. Sala, choć niewielka, według Żanety była jedną z najładniejszych w całej szkole - miała jasnożółte ściany i przede wszystkim przeszklony dach oraz spore okna, po których wiły się pędy bluszczu, co sprawiało wrażenie, że siedziało się na zewnątrz.

Żaneta zachęciła Różę do zajęcia pierwszej ławki, tuż przed biurkiem nauczyciela, twierdząc, że w ten sposób dowiedzą się najwięcej. Podkreślała, że to jeden z najważniejszych przedmiotów, jednak Róża machnęła tylko ręką - zdawała się tam chodzić jedynie dlatego, że nie wiedziała, na co się zapisać.

- Jestem przerażona tym, że zostały nam dwa lata w szkole i będziemy musieli się decydować, co robić, gdzie pracować... - mówiła Róża, usadawiając się po prawej stronie Żanety w białej ławce, przepełnionej rysunkami poprzednich uczniów.

- Czy ja wiem? Mnie to w zasadzie ekscytuje. - Żaneta uśmiechnęła się, kładąc swoją różdżkę na blacie.

- Bo ty wiesz, co chcesz robić.

- Nie wiem, Róża. Chciałabym pomagać ludziom, to na pewno... Ale nie nadaję się chyba na uzdrowiciela.

- To i tak już wiesz więcej niż ja. - Brunetka westchnęła, opierając się na swoich dłoniach. - Chociaż w sumie... Jak się uprzeć, to każdy zawód jakoś pomaga ludziom.

- Dlaczego ty popadłaś w taki marazm, Różyczko? - zapytała rozbawiona Żaneta, natychmiast zauważając zmianę w swojej koleżance; zawsze była dobra w odczytywaniu emocji innych.

- Ech, Ziembiewicz po prostu - syknęła Róża w odpowiedzi. - Denerwuje mnie jak nikt inny. Pierwszy dzień, a już się sprzeczaliśmy wczoraj w domu wspólnym. Nie rozumiem, jak ty wytrzymujesz z Waldkiem, to taki sam nicpoń jak on.

- Waldek jest spokojniejszy od Stefana - kłóciła się Żaneta. - Nie mogę się doczekać, aż go zobaczę. Wczoraj nie zdążyliśmy nawet porozmawiać - dodała rozmarzona, na co Róża tylko przewróciła oczami. Nie lubiła ani Stefana, ani Waldka, ale wiedziała, że dyskutowanie o tym z zaślepioną miłością Żanetą było bezcelowe.

Po pierwszej lekcji obie uczennice miały okienko, zatem ruszyły w kierunku skraju przepaści, na którym mieszkały Bociany. Róża chciała po prostu wrócić do swojego domu - Żaneta pragnęła natomiast spotkać się ze swoim ukochanym. Brunetka wpuściła przyjaciółkę do Bocianów, a ta natychmiast zaczęła wypatrywać Waldka - on jednak znalazł ją jako pierwszy.

- Witaj, kochana - powiedział chłopak z lokami, ubrany w czerwono-czarny mundurek. Przytulił Żanetę, wywołując u niej szeroki uśmiech.

- Tęskniłam za tobą - odparła, odwzajemniając uścisk. - Masz teraz wolne, prawda?

- Tak. Chodźmy nad staw - zaproponował Waldek, łapiąc ją za rękę. To zawsze sprawiało, że Żaneta się rozpływała; dla niej trzymanie się za dłonie było jedną z jej ulubionych rzeczy, jakie mogła robić z chłopakiem. Uważała to za coś kochanego, intymnego i zawsze była wielbicielką pocałunków właśnie w dłonie.

Żaneta w drodze do Stawu Rozdziału, nad którym wciąż jeszcze świeciło letnie słońce, zaczęła z Waldkiem temat, jaki wcześniej poruszyła z Różą.

- Jesteś odważna, ale nie umiesz latać, więc do Quidditcha się nie nadajesz... - mówił Waldek po tym, jak dziewczyna zapytała go o to, gdzie według niego powinna kiedyś pracować.

- Hej! - zawołała oburzona.

‐ Żańciu, taka jest prawda. - Waldek zaśmiał się i założył kosmyk jej krótkich włosów za ucho. - Ale co w ogóle jeszcze chciałabyś robić?

- Chciałabym podróżować - odpowiedziała bez chwili zawahania.

- Dokąd? - zapytał zdumiony Waldek, gdy dotarli już do stawu, na którego powierzchni tańczyło odbijające się światło.

- Nie wiem, na przykład zobaczyć Moskwę, Rzym... Paryż! - mówiła z ekscytacją, siadając z chłopakiem na głazach przy brzegu, wciąż nie puszczając jego dłoni. - Nie chciałbyś zobaczyć tego wszystkiego? Nie jesteś ciekawy?

- Niespecjalnie... Nie widziałem nawet Warszawy - przyznał Waldek, wzruszając ramionami.

- Warszawę przecież zawsze można zobaczyć. A tamte miasta są znane na całym świecie, można tam też kupić pewnie takie magiczne przedmioty, o jakich ci się nie śniło.

Waldek pokręcił głową, bo jej pomysły wydawały mu się absurdalne. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle miałaby chcieć wyjeżdżać z Polski; wydawało mu się to zbyteczne.

- Tak, tak, ale nie przesadzajmy... Wróćmy do tej pracy - powiedział pospiesznie. - Zresztą, czy ty musisz pracować? Takie delikatne ręce... Mogłabyś zajmować się domem.

- Ale ja chcę pracować - zauważyła Żaneta. - Po to przecież chodzę na tyle rozszerzeń...

- Jeśli będziemy mieli dzieci, to w sumie się może nawet nie opłacać, żebyś pracowała - stwierdził.

Dziewczyna wycofała się nieco, nie wiedząc, co o tym myśleć.

Para spędziła całą wolną godzinę ze sobą, dopóki nie musieli rozejść się na swoje nowe zajęcia: Waldek na Quidditcha, a Żaneta na zwalczanie czarnej magii. Wstali, by się pożegnać, gdy podszedł do nich wyraźnie zmachany Stefan.

- Waldek, żwawiej, Wroński nas zamorduje, jeśli się spóźnimy - wydusił.

- Przecież mamy jeszcze czas.

- Ale zanim dojdziemy na stadion, to już będzie po wszystkim. Chodźże - przekonywał chłopak, poprawiając swój mundurek.

- Zobaczymy się później? - zapytał Waldek, zwracając się do Żanety.

- Jasne. - Dziewczyna pocałowała go w policzek. - Idę znaleźć Franię.

Waldek i Stefan zaczęli odchodzić, a Żaneta postała jeszcze chwilę w miejscu, patrząc na swojego chłopaka z radością.

- Merlinie, Żaneta ma trochę wybujałą wyobraźnię - powiedział Waldek, nie zdając sobie sprawy z tego, że dziewczyna wciąż go słyszała.

- Co masz na myśli? - zapytał zdezorientowany Stefan.

- Plecie o jakichś podróżach... A wiadomo przecież, że nigdzie nie pojedziemy, zresztą po co? Polski mało?

Nie usłyszała już więcej, bo chłopcy znaleźli się za daleko, ale zabolało ją serce. Natychmiast pożałowała tego, co powiedziała i miała ochotę zapaść się pod ziemię. Odbiegła stamtąd, by odnaleźć Franię, a ta natychmiast zauważyła przygnębienie na twarzy przyjaciółki.

- Coś się stało, Żańciu? - zapytała Franciszka, biorąc ja pod rękę, gdy szły przez most nad strumykiem do odpowiedniego budynku.

- Franiu, powiedz mi szczerze... Czy ja mam wybujałą wyobraźnię? - zapytała zmartwiona, czym zbiła przyjaciółkę z tropu.

- Co ty gadasz? Jak ty masz wybujałą wyobraźnię, to ja co? Jestem stracona?  - Zaśmiała się. - Nie mów takich głupot w ogóle. A nawet, gdybyś miała, to czy to jest coś złego...?

Żaneta zawahała się przed odpowiedzią. Waldek sprawił, że brzmiało to, jakby naprawdę było to coś złego - a ją bardzo obchodziło, co o niej myślał. Z drugiej strony, gdy Frania jej o tym powiedziała, otrząsnęła się nieco.

- A myślisz, że to źle, że chciałabym na przykład pojechać do Paryża?

Frania stanęła jak wryta na kamiennej ścieżce, a następnie dotknęła czoła przyjaciółki.

- Chora nie jesteś. To skąd te bzdury?

- Bzdury? Tak sądzisz?

- I to jakie bzdury - przekonywała Frania, po czym zaczęła iść dalej. - Chodź, nauczymy się kopać czarnoksiężnikom tyłki.

Uśmiech wrócił wtedy na twarz Żanety.

- Brzmi klawo.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz Scamanderحيث تعيش القصص. اكتشف الآن