38🌼

2K 374 93
                                    

Kiedy Żaneta szła przez Bałtykadę, polski odpowiednik ulicy Pokątnej, miał już pewność, że decyzja o wyjeździe do Polski była najlepszą, jaką mogła podjąć. Choć nie potrafiła tak po prostu zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się w Paryżu, w znajomych zakątkach poczuła się spokojniej, bezpieczniej...

Bałtykada znacznie się zmieniła. Położona bezpośrednio nad morzem, ukryta przed mugolami na dzikiej plaży znacznie się rozrosł i tętniła życiem. Można było znaleźć tam sklepy zarówno z miotłami, szatami, kociołkami, jak i książkami czy magicznymi zwierzętami. Choć wszystko było mniej zjawiskowe niż w Londynie, nadrabiało morskim klimatem oraz ciągle słyszalnymi falami rozbijającymi się o pobliski brzeg.

Żaneta wypatrzyła nawet swój ulubiony sklep z magiczną biżuterią, do którego zawsze próbowała zaciągnąć rodziców. Fioletowe stoisko przepełnione było różnymi precjozami, jednak dziewczynka zawsze zanurzała się w sekcji dla dzieci, gdzie wybierała dla siebie pierścionki. Ich właściwością było to, że zmieniały swój kolor w zależności od emocji, które odczuwała osoba je nosząca. Działały jednak tylko na czarodziejach, w których obecna była magia, jaką pierścionki mogły wyłapać.

W wycieczce Żanety naturalnie towarzyszyła jej Frania, która pokazywała przyjaciółce wszystko, co się zmieniło od ostatniej wizyty. Usta rudej zwyczajnie się jej nie zamykały aż do momentu, gdy zdała sobie sprawę, że Żaneta nawet na nią nie patrzyła.

- Żaneta! - Frania trąciła ją łokciem, a tamta dopiero wtedy na nią spojrzała. - Czy ty mnie słuchałaś przez ostatnie minut?

Majewska uniosła brwi, szczerze zaskoczona.

- A ty coś mówiłaś?

Spojrzenie, którym obdarzyła ją wtedy Frania, przekazało Żanecie wszystko, co musiała wiedzieć.

- Przepraszam cię... - Żaneta włożyła ręce w kieszenie swojego brązowego płaszcza. - Zapatrzyłam się na to wszystko.

- Widzę, że od rana chodzisz z głową gdzieś indziej.

- Nie gniewasz się, prawda?

- No nie wiem... - Frania założyła ręce na piersi. - W ramach rekompensaty chciałabym usłyszeć, co cię tak zajmuje. I nie kłam, wiesz, że nie umiesz.

Żaneta wypuściła ciężko powietrze, poprawiając kosmyk włosów, który wypadł z jej koka.

- Żebym ci to w ogóle opisała, to musiałybyśmy gdzieś przysiąść.

- Świetnie się składa. - Frania położyła ręce na jej ramionach. - Niedawno otworzyli tu kawiarnię...

- Nie, nie... Wolalałabym gdzieś na osobności.

- To chodź na plażę - zaproponowała Frania, a wtedy Żaneta skinęła głową. Złapały się za ręce, a następnie przeniosły na pobliską plażę, pustą, na której wiał nieprzyjemny wiatr, jakiego nie zatrzymywały już budynki.

Żanecie zdawało się to nie przeszkadzać. Podeszła do brzegu, prawie że mocząc swoje stopy, a wzrok wlepiła gdzieś w horyzont. Niebo było szare, przepełnione chmurami i wyglądało, jakby w każdej chwili mogło zacząć padać, ale i na to kobieta nie zważała.

- Mam trzydzieści sześć lat, a mam wrażenie, że zachowuję się jak nastolatka - powiedziała Żaneta głośno, czym zupełnie zdezorientowała przyjaciółkę.

- Słucham? Toć ty zawsze byłaś dla mnie jak starsza siostra. Ostoja spokoju, rozumu i odpowiedzia...

- Każdy się kiedyś łamie, Frania - przerwała jej Żaneta, nie odrywając wzroku od horyzontu. - Nie można być zawsze spokojnym i wiedzieć, co powinno się zrobić.

Frania wyglądała na zdumioną. Przystanęła na moment tuż obok Żanety, kontemplując to, co właśnie usłyszała.

- Nie poznaję cię takiej, bo... Zawsze to ja ci zazdrościłam. We wszystkim zawsze byłaś dobra, miałaś świetne oceny, chłopaka, umiałaś się zachować...

- Zmieniłam się. Zawsze jest Żańcia to, Żańcia tamto, Żańcia zrobi, Żańcia pomoże, ale o Żańci nikt nie pomyśli, teraz to widzę - przerwała jej ponownie. - Nie widzę za to jakiejkolwiek szansy na to, że życie mi się jakoś odwdzięczy, chociażby w uczuciach. A może mi po prostu nie jest pisane z kimś być. Nie wszyscy kogoś mają.

- Nie, nie mów tak, po prostu...

- Frania, ja mam dość. - Żaneta spojrzała na nią z przejęciem w oczach. Coś, co w niej drzemało już jakiś czas zdawało się w tamtej chwili wybuchnąć.

- Mam dość słuchania, że powinnam już mieć męża, dzieci i siedzieć w domu gotować obiadki - mówiła Żaneta, coraz bardziej podnosząc głos. - Słuchania, że zmarnowałam sobie życie, bo już dawno powinnam się ustatkować. Dość!

Żaneta była wyraźnie poruszona. Nie zważała na to, że krzyczała, że straszyła pobliskie mewy, tylko chodziła nerwowo po piasku, wyginając dłoń o dłoń.

- Chcę ratować ludzi, jestem Aurorem, chcę walczyć z Grindelwaldem, ale nie, ludzie tylko czekają, kiedy pokażę się w sukni ślubnej! - krzyknęła sfrustrowana. - Oczywiście, że chciałabym z kimś być, ale nie dlatego, że wszyscy mi każą, tylko dlatego, że nikt nie chce zostać sam do końca życia. A na razie będę sama, bo jedyny mężczyzna, który mnie interesuje jest po prostu nieosiągalny...

- Czyli ten twój szef?

Na wspomnienie o Tezeuszu każdy cal ciała Żanety spiął się i rozgrzał, choć tego nie chciała. Kobieta wiedziała, że nie było sensu zaprzeczać, nie zaprzeczała już nawet sama przed sobą.

- Już nie ma narzeczonej, ale...

- To świetne wieści! - zawołała Frania, lecz Żaneta pokręciła głową.

- Nie, Frania.

Blondynka kucnęła przy brzegu, biorąc głęboki wdech, a następnie zabrała się za opowiadanie przyjaciółce wszystkiego, co wydarzyło się w Paryżu. Uśmiech Frani robił się coraz mniejszy, aż wreszcie sama przykucnęła obok przyjaciółki i objęła ją ramieniem.

- Ale słuchaj, no... Prawdziwa miłość zawsze znajduje jakoś drogę.

- Frania, chciałabym być pozytywnie nastawiona, wiesz, że zawsze jestem. - Żaneta popatrzyła na nią już łagodniej. - Ale teraz sytuacja jest naprawdę patowa. To mój szef. W żałobie.

- Ech... - Frania westchnęła, gładząc ją dłonią po plecach, bo sama nie wiedziała, jak jej pomóc.

Przez chwilę w ciszy obie wpatrywały się w morze, aż wreszcie Żaneta westchnęła ponownie.

- Przepraszam, że tak wyrzuciłam to wszystko przy tobie. To nie jest twoja wina.

- Nie, Żańcia, masz rację. Wszyscy zawsze na tobie polegali, należy ci się, byś miała kogoś, na kim też mogłabyś polegać.

- Jak dobrze, że mam ciebie.

Frania uśmiechnęła się.

- Oj, Żańcia... - Przytuliła ją bliżej do siebie. - Może wrócisz do Polski któregoś dnia? Może nie idzie ci, bo twoja bratnia dusza czeka na ciebie w ojczyźnie?

Choć jak dotąd Żaneta nie zamierzała wracać do Polski po tym, jak została Aurorem, w tamtej chwili taka perspektywa nie wydawała jej się taka zła. Ze swoimi kwalifikacjami mogłaby przecież bez problemu wstąpić do Magilicji...

- Zobaczymy - stwierdziła ostatecznie. - Na razie to wiesz co? Może jednak pójdźmy do tej kawiarni. Cukier mi się przyda.

- O, to to! - Frania prawie że podskoczyła. - Już dawno prawdziwego Wedla nie jadłaś. A pierwsze ciastko to ci nawet postawię.

Choć Żaneta wątpiła, że cukier naprawi jej serce, to była przekonana, że lepiej cierpieć  ciastkiem w ręku niż bez niego.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderWhere stories live. Discover now