47🌼

2.3K 349 64
                                    

Pozbywszy się bólu głowy naparem Żanety, ona i Tezeusz rzeczywiście udali się na wspólne zakupy, by ten mógł wywiązać się z obietnicy przygotowania dla niej obiadu.

- Wiesz, co jest w sumie najlepsze w tym awansie? - zapytała Żaneta, opierając się o blat, przy którym Tezeusz rozkładał wszystkie potrzebne składniki.

- Że teraz wszyscy Aurorzy muszą cię słuchać tak, jak mnie? - Zaśmiał się, a ona przewróciła oczami.

- O tym nawet nie pomyślałam jeszcze - mruknęła, rozpinając jeden guzik swojej białej koszuli, bo zrobiło jej się z tego chodzenia naprawdę ciepło. - Myślę ciągle o tym moim wymarzonym mieszkaniu... Teraz to marzenie jest jeszcze bliżej.

- To tym bardziej mamy co świętować dzisiaj pysznym obiadem - oznajmił Tezeusz, wskazując na warzywa, które zaczął myć przy pomocy różdżki.

- Dla mnie większym świętem będzie wolność od słuchania remprymend. Po trzydziestu sześciu latach naprawdę mam dość - przyznała, zakładając ręce na piersi, co nieco uwydatniło to, co odsłoniła rozpiętym guzikiem i na ułamek sekundy odwróciło uwagę Tezeusza od warzyw.

- Wiesz, twoja mama na pewno cię kocha, widziałem przecież, jak przynosiła ci to jedzenie... Więc może ona tymi remprymendami po prostu wyraża miłość. Dla matki zawsze jesteś dzieckiem, nie?

- Ja też wierzę w to, że miłość to nie jest tylko powiedziane wprost kocham cię... - Żaneta westchnęła. - Ale wątpię, że to wyznanie miłości od niej. Ona wpakowuje ją w jedzenie bardziej.

Tu oboje na moment zamarli, wpatrując się głupio w warzywa, które Tezeusz wciąż mył, jakby sprawdzając siebie nawzajem... Czy ta druga osoba zrozumiała ukryty wydźwięk tych słów.

Żaneta nie mogła znieść dźwięku łomotania jej własnego serca obijającego się jej o uszy, dlatego odchrząknęła głośno, by przełamać tamtą nieznośną ciszę.

- Wiesz, jak rozpaczałam po Waldku, to... Ona robiła mi mazurka - zaczęła niepewnie, a widząc, że Tezeusz posyła jej zdezorientowane spojrzenie, kontynuowała:
- To takie ciasto, u nas się je jada na Wielkanoc, ale ona wtedy robiła je prawie codziennie, bo wiedziała, że je uwielbiam. I nic nie mówiła, nie karciła mnie, że jem tyle słodkiego, w ogóle nic... Po prostu za każdym razem, gdy znowu było mi smutno, kroiła go dla mnie i dawała bez zbędnych pytań. I wtedy chyba zrozumiałam, co to jest miłość. Tak bez mówienia tego, bez wzniosłości, bez zarzekania się... Jak ktoś cię kocha, to to po prostu widać i nie musi tego ciągle powtarzać.

Tezeusz słuchał tego wszystkiego naprawdę uważnie, rozumiejąc doskonale każde słowo. Jego odczucia znacznie pokrywały się z jej, a on sam zapomniał na moment o warzywach, by odwrócić się do niej i móc patrzeć na jej twarz.

- Uwierz mi... Ja też to teraz zrozumiałem.

I wtedy Żaneta złapała się za głowę.

- Jeju, przepraszam... Znowu o tym wszystkim gadam i pewnie ciągle otwieram ci ranę w sercu.

- Jest dokładnie na odwrót - odparł natychmiast, sprawiając, że ścisnęło ją w piersi.

Chłop mnie zabije samym gadaniem. Brawo ty, Żańcia, bo bronienia się przed tym nie było nawet na szkoleniach dla Aurorów.

- Weź, pomogę ci z tym obiadem, głupio mi tak tu stać - rzuciła Żaneta w beznadziejnej próbie zmiany tematu.

- Oj, nie, to miał być mój popis - powiedział Tezeusz, blokując jej drogę do składników, na co ona tylko przewróciła oczami.

- Każdy szef kuchni ma pomagiera. Nie zniszczę ci koncepcji, mogę chociaż coś pomyć i pokroić. - Stanęła po jego lewej, przodem do blatu i podwinęła rękawy, kolejny raz przykuwając na moment jego odwagę.

- Ty od zawsze chcesz tak wszystkim pomagać? - zapytał z małym uśmiechem.

- Dopytujesz tak, jakby to pomaganie nie było naszą pracą. - Zaśmiała się, zajmując się warzywami, do których jeszcze nie dotarł. - A tak szczerze to... Taki był nasz dom w Kurgrodzie. Jeże słyną z tego, że są pomocne.

- Skąd się w ogóle wzięły u was domy? Bo w Hogwarcie od założycieli, no a u was?

- Zgapili z Hogwartu - odparła Żaenta bez zawahania, na co Tezeusz parsknął śmiechem, lecz ona nie podzieliła tego rozbawienia. - Śmiej się, ale ja nie żartuję nawet. Kurgród był wzorowany na innych magicznych szkołach, powstał stosunkowo późno, pod koniec siedemnastego wieku, o ile się nie mylę... Czyli jak Hogwart miał już wieki.

- A to skąd akurat takie domy, jakie są? - dopytywał szczerze zaciekawiony.

- Typowe polskie zwierzęta po prostu - wyjaśniła ze wzrokiem skupionym na mytych produktach. - I tak samo kwiaty. Nie jestem pewna, skąd cechy domów są jakie są, w sumie musiałabym o tym więcej poczytać... Ale mogę ci powiedzieć, że Staw Rozdziału jest bardzo dokładny. Wszyscy, których znam naprawdę pasowali do innych ze swojego domu.

- To u nas nie... Ja już mam w głowie kilka osób, które mogłyby się odnaleźć gdzieś indziej - powiedział Tezeusz, zajmując się organizacją pozostałych składników tuż obok niej. Musiał sięgnąć po pozostawioną przy zlewie różdżkę, a wtedy ich ramiona się zderzyły, sprawiając, że wymienili spojrzenia... I kolejny raz sparaliżowana Żaneta musiała się jakoś ratować, nawet jeśli wtedy i Tezeusza nieco to poruszyło.

- Co ty chcesz zrobić z tego, tak w ogóle? - zapytała znikąd, wskazując głową na warzywa w zlewie. - Bo tak się z tym chowasz...

- Bo próbuję cię zaskoczyć.

- Jakbyś już mnie wystarczająco nie zaskakiwał... - wymamrotała Żaneta bardziej do siebie niż do niego, a on, niestety, to usłyszał.

- Tak? Uważam to za komplement.

- Lubisz komplementy, co?

- No wiesz? - Udał oburzenie. - A kto nie lubi od czasu do czasu?

- Nie no, ja nic nie mówię... - Śmiała się, jednak Tezeusz nagle spoważniał.

- Dobrze. W takim razie ty, na przykład...

- Na przykład co?

Znowu spojrzeli sobie w oczy, a Tezeusza od środka zaczęło zjadać to dziwne uczucie... Było znowu jak na tym balu, wtedy, gdy pragnął jej powiedzieć, że była najpiękniejszą kobietą na sali, jednak nie mógł tego zrobić. Teraz stał z nią sam, w jego kuchni i kolejny raz się obawiał, nawet jeśli nie było już nikogo, kogo mógłby tym zranić, nikogo, kto byłby zazdrosny...

Powoli, powolutku dopuszczał do siebie myśl, że jeszcze kiedyś może spotka go szczęście w tej miłości, którą tamtego dnia omawiali. Dlatego ostatecznie odważył się odpowiedzieć... Powiedzieć coś, czego dotąd nie mógł.

- Na przykład wyglądasz dzisiaj naprawdę pięknie.

Żaneta niepostrzeżenie złapała się dłonią blatu, mając ochotę jednocześnie krzyczeć i skakać, a jednocześnie zniknąć stamtąd, wiedząc, że tym razem żadna siła nie ukryje czerwieni na jej twarzy.

- Och, dziękuję... - wydusiła, starając się brzmieć tak, jakby te słowa nie zwaliły jej z nóg. - Um, przepraszam cię na chwilę... Muszę chyba skorzystać z łazienki.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderWhere stories live. Discover now