9🌼

4K 732 127
                                    

Któregoś dnia Żaneta wróciła z pracy po południu, ocierając ręką o rękę z zimna. Wieczory potrafiły być naprawdę chłodne, nawet jeśli dziewczyna była przyzwyczajona do o wiele surowszych zim w swojej ojczyźnie. Pamiętała zwłaszcza te w Kurgrodzie, w górach, gdzie pokrywy śnieżne były wyższe niż ona sama. Była pewna, że to mieszkanie w cieplejszej Anglii trochę zniszczyło jej zahartowanie.

- Jestem! - zawołała, wchodząc do mieszkania i zdejmując płaszcz, ale rodzice jej nie odpowiedzieli. Słyszała za to, że byli gdzieś w salonie i najwyraźniej coś... Przestawiali?

Zmartwiona brakiem odpowiedzi Żaneta prędko przeszła do owego pokoju. W niewielkim salonie z czerwonymi ścianami i ciemnobrązowymi meblami zastała w swoich rodziców pochylonych nad otwartymi walizkami, wymachującymi różdżkami i wkładającymi do nich różne rzeczy.

- Mamo, tato, co robicie? - zapytała zdezorientowana.

- Och, Żanetka, jesteś wreszcie - powiedział pan Majewski, unosząc głowę znad walizki. Wyglądał tak, jakby został wyrwany z jakiegoś transu.

Był wybitnie wysokim mężczyzną, przy którym jego żona wydawała się wręcz mikroskopijna. Włosy już mu siwiały, podobnie jak bujne wąsy, jednak twarz wciąż miał przystojną i jakby młodą, pełną wigoru.

- Kochanie, z tatą musimy na tydzień czy dwa wrócić do Polski. Mamy parę rzeczy do załatwienia, które nie mogą czekać - wyjaśniła pani Majewska. - I zapewne nie możezz jechać z nami?

Żaneta pokiwała głową trochę smutno, bo dawno nie była już w ojczyźnie, a tęskniła za Franią i innymi znajomymi, z którymi mogłaby się spotkać. Wiedziała jednak, że teraz nie mogła wyjeżdżać.

- No tak... Wiesz, praca... A głupio już brać urlop, jak pracuję tam ledwo ponad miesiąc.

- Tak myśleliśmy - powiedział pan Majewski. - Ale poradzisz sobie tu sama, prawda? - dodał, zamykając walizkę szczelnie za pomocą swojej różdżki.

Żaneta przewróciła oczami.

- Wierz lub nie, ale ja naprawdę jestem dorosła, tato. I mieszkałam już sama.

Pani Majewska podeszła do córki i przytuliła ją mocno. Żaneta bez wahania odwzajemniła uścisk, wiedząc, że bardzo ucieszy tym rodzicielkę.

- Wyjeżdżamy z samego rana. Przywieźć ci coś z Polski?

- Och, co tylko się da - odparła od razu Żaneta. - Może jakieś zdjęcia z Krakowa? Chciałabym wiedzieć, jak teraz wygląda...

- Tęskno ci, córciu - zauważył pan Majewski z małym uśmiechem. - Może powinniśmy wrócić na stałe...?

- O nie, nie wyobrażam sobie - zaprzeczyła od razu blondynka, kręcąc głową i wyrywając się z objęć matki. - Tęsknię, to prawda, ale Polska nadal otrząsa się z zaborów. Nie dostanę tam tak dobrej pracy, jak tu w Ministerstwie.

Pani Majewska zamyśliła się na moment i zmierzyła córkę podejrzliwym wzrokiem.

- A na pewno nie ma to żadnego związku z twoim szefem? - zapytała z wymowną miną, na co Żaneta jęknęła z frustracji. Odkąd pokazała matce zdjęcie Tezeusza w gazecie (z zapowiedzią jego ślubu z panną Lestrange), ta nie dawała jej spokoju z pytaniami na jego temat.

- Mamo, powtarzam ci po raz kolejny, on ma narzeczoną.

Krawcowa jednak w ogóle nie zważała na te słowa.

Rodzice Żanety zrobili tak, jak zapowiedzieli i kolejnego dnia z samego rana pożegnali się z córką, a następnie zniknęli. Z powodu ich nieobecności dziewczyna pozwoliła sobie wyjątkowo długo zostać w pracy, co zresztą było koniecznie - ostatnio szef departamentu tylko dokładał im papierkowej roboty.

Siedziała naprzeciwko Tezeusza w ciemnościach przełamanych jedynie światłem z lampki, które lepiej lub gorzej oświetlało stosy dokumentów. Panowała względna cisza, dopóki nie przerwał jej przerażony mężczyzna:

- Merlinie, już dziesiąta - powiedział, wielkimi oczyma patrząc na swój zegarek (zazwyczaj w biurze zostawał maksymalnie do siódmej). - Powinnaś wracać już do domu, za dużo cię tu przetrzymałem, Janet.

Żaneta machnęła niedbale ręką.

- To nic takiego. Moi rodzice wyjechali dziś rano, i tak nie mam do kogo wracać - wyjaśniła, wzruszając ramionami.

Tezeusz nie powiedziałby tego na głos, ale w tamtym momencie zazdrościł jej tej samotności. On wiedział, że na niego w domu czekała kolejna kłótnia z Letą - bo ostatnio robili to prawie codziennie. Miał już tego dosyć i łapał się na tym, że robił wszystko, by opóźnić powrót do domu. Zastanawiał się też, czy może nie zatrzymać się na noc u Newta...

- Mimo wszystko nalegam - odparł Tezeusz. - Wystarczająco się napracowałaś, już dawno po godzinach.

- A ty? Na ciebie chociaż ktoś czeka - powiedziała Żaneta z małym uśmiechem.

Mężczyzna westchnął na te słowa, spuszczając głowę.

- Tak między nami, to... Nie chcę tam wracać - powiedział cicho. Musiał: dusił to w sobie od dawna, a nie miał komu się wyżalić. Nie chciał martwić Newta swoimi problemami, gdy pomagał mu załatwić jego własne. Dodatkowo zmęczenie sprawiało, że było mu już wszystko jedno.

- Och... Kłopoty? - zapytała ze szczerym zmartwieniem, na co Tezeusz pokiwał głową.

- Tak to nazwijmy. Ostatnio... Nie możemy dojść do porozumienia. Nie wiem, czy to ja się zmieniłem, czy ona, czy po prostu... - mówił, a dopiero przy ostatnim słowie się obudził. - Przepraszam. Nie chcę zamęczać cię moimi prywatnymi sprawami, zwłaszcza o tej godzinie.

- Nie ma o czym mówić - powiedziała z kolejnym uśmiechem, który wyglądał szczególnie ładnie w słabym świetle lampy.

Po tych słowach w głowie Żanety narodził się nieco szalony, uważała, pomysł. Z drugiej strony wiedziała, że to, co chciała zaproponować, nie było niczym złym, a ona nie miała złych intencji...

- Zresztą... Jeśli chcesz... Znaczy... - zaczęła mówić, unikając jego wzroku, bo trochę wstydziła się tego, co chciała powiedzieć.

- Tak? - powiedział wyraźnie zainteresowany Tezeusz, unosząc głowę. Żaneta przygryzła wargę.

- Znaczy, bo pomyślałam, że może... Nie no, to głupie - stwierdziła w końcu.

- Nie, teraz musisz mi powiedzieć, bo już mnie zaciekawiłaś - powiedział Tezeusz ze śmiechem, co dodało jej trochę pewności siebie.

- Może wpadłbyś do mnie? - zapytała w końcu, po czym natychmiast zaczęła się tłumaczyć. - Znaczy, nie mam na myśli niczego dziwnego. Na herbatę. Odpocząć od papierów w jakimś milszym miejscu, skoro nie chcesz wracać do domu, a u mnie i tak jest pusto...

Tezeusz zamarł. Patrzył na Żanetę wielkimi oczami, rozważając jej propozycję. Nie ukrywał sam przed sobą, że bardzo kusiła go taka wizja, ale zastanawiał się jednocześnie, czy przystawało mu spędzać czas z inną kobietą, gdy czekała na niego narzeczona. Z drugiej strony, znał Żanetę ledwie miesiąc, a to wszystko było po prostu uprzejmością z jej strony...

- Wygłupiłam się, prawda? - wypaliła zażenowana Żaneta, widząc, że Tezeusz nie rwał się do odpowiedzi. - Ojeju, teraz czuję się strasznie. Błagam, zapomnij o tym - dodała od razu, zakrywając twarz dłońmi.

- Nie, nie - zaprzeczył Tezeusz prędko, wstając. - Może... Chodźmy.

Żaneta odkryła twarz i spojrzała na niego.

- Słucham?

Tezeusz uśmiechnął się i powtórzył pewnie:

- Chodźmy.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderWhere stories live. Discover now