3🌼

5.7K 911 576
                                    

Pani Marianna Majewska pochodziła z rodu Zdunków i była czarownicą czystej krwi, która słynęła ze swojego ogromnego talentu krawieckiego. Jeszcze w Polsce prowadziła swój własny sklep, który cieszył się ogromną popularnością - w Anglii ograniczała się do szycia na zamówienie, ale ponieważ jej klientami często byli dostojnicy z Ministerstwa, kobieta niemało na tym zarabiała.

Pani Majewska była drobną kobietą o łagodnym usposobieniu, po której wiele odziedziczyła jej córka, łącznie z wyglądem. Zawsze chciała wszystkiego dobrego dla każdego, ale zwłaszcza dla swojego jedynego dziecka - gdy Żaneta została porzucona przez swojego narzeczonego, jej matka przeżyła to chyba bardziej niż ona sama.

- Jestem, mamo! - zawołała Żaneta, wchodząc do mieszkania w jednej z londyńskich dzielnic, w którym żyła ze swoimi rodzicami od paru ładnych lat. W domu wszyscy mówili po polsku, bo tak naturalnie było im prościej.

- Cześć, kochanie - odparła jej matka, która stała w kuchni i jedną ręką mieszała coś w garnku, a drugą machała różdżką w kierunku kremowego materiału rozłożonego na stole. - I jak ta praca? Opowiadaj wszystko!

Żaneta ściągnęła swój płaszcz, ujawniając ubrane pod spodem piękne, błękitne szaty (naturalnie uszyte przez jej mamę) i prędko weszła do ciemnozielonej kuchni. Widok matki pracującej na dwa fronty wcale jej nie zdziwił, bo właśnie taki widok najczęściej zastawała po powrocie do domu.

- Mamo, czy ty zawsze musisz wszystko robić sama? - zapytała Żaneta i prędko odebrała rodzicielce łyżkę, by przejąć mieszanie - jak się okazało - zupy.

- Och, to nic - pani Majewska machnęła niedbale ręką, odeszła jednak od kuchenki i skupiła się w pełni na materiale na stole. - Opowiadaj mi o tej twojej pracy.

- Jest fantastycznie... Pracować w Ministerstwie Magii... Nigdy nawet o tym nie marzyłam - przyznała rozmarzona Żaneta, uśmiechając się do garnka. - A teraz proszę, zostałam aurorem.

- A twój nowy szef? - dopytywała kobieta, zdolnie przesuwając różdżkę nad fałdami.

- Nazywa się Tezeusz Scamander - odparła Żaneta lakonicznie.

- Jaki jest?

Blondynka zastanowiła się chwilę.

- Miły, poważnie wygląda, chyba jakoś w moim wieku? - powiedziała po chwili ciszy, podsumowując swoje obserwacje ze spotkania.

- I...? - dopytywała niezłomnie pani Majewska, odwracając głowę w kierunku córki.

- Co? - zapytała Żaneta, unosząc skołowany wzrok znad zupy.

- Coś jeszcze? - zapytała kobieta, kładąc ręce na biodrach.

- No nie wiem... Ma narzeczoną? - dodała Żaneta, przypomniawszy sobie spotkanie z kobietą, która bez pytania weszła do biura mężczyzny.

- Cholera - mruknęła pani Majewska pod nosem i rzuciła swoją różdżkę na stół.

Żaneta przewróciła oczami, bo doskonale znała powód zdenerwowania swojej matki. Nienawidziła z nią o tym rozmawiać, ale wiedziała, że nie uniknie tematu.

- Mamo, przestań - powiedziała stanowczo, już nieco poddenerwowana. - Odkąd Waldek ze mną zerwał, traktujesz każdego faceta na mojej drodze jak potencjalnego męża.

Pani Majewska westchnęła i podeszła z powrotem do swojej córki. Choć ta była już od dawna dorosła, kobieta nadal widziała w niej małą dziewczynkę, która dopiero co uczyła się życia.

- Skarbie, po prostu martwię się o ciebie - powiedziała pani Majewska, kładąc dłonie na ramionach córki. - My z tatą nie młodniejemy, a ja nie chcę, żebyś była sama.

- Ale ja jestem już dużą dziewczynką, umiem radzić sobie sama - argumentowała Żaneta z uśmiechem, który zawsze potrafił ją wyciągnąć z marnych sytuacji. - Rozumiem, że się martwisz, ale ja nie mam zamiaru się zakochiwać na siłę.

Pani Majewska westchnęła, ujęła z powrotem swoją różdżkę w dłoń i na nowo zajęła się pracą nad materiałem.

- Też prawda... - przyznała po cichu, po czym spojrzała ukradkiem na parapet i ją olśniło. - Och, właśnie, Żaneta! Przyszła do ciebie pocztówka od Frani!

- Naprawdę? - zapytała uradowana Żaneta i porzuciła mieszanie zupy, by podejść do parapetu.

Tam leżała czarno-biała pocztówka ze zdjęciem miasta podpisanym Warszawa. Żaneta podniosła ją i obróciła, co wywołało uśmiech na jej twarzy. Kartka była zapisana co do milimetra, wąskim i drobnym pismem, typowym dla Frani. Najlepsza przyjaciółka blondynki nigdy nie potrafiła zmieścić tego, co chciała przekazać, zarówno w mowie, jak i na piśmie. Ignorowała wszelkie zasady pisania listów na rzecz miejsca, a Żaneta wiedziała, że byłaby nawet skłonna jej wysłać całą książkę, gdyby tylko miała więcej czasu.

Kochana Żaneto! Piszę do Ciebie z Warszawy. Mnie i Romanowi strasznie się tu podoba i zastanawiamy się, czy się tu nie przeprowadzić. Właśnie się zaręczyliśmy! Tak bardzo mi Ciebie brakuje tu w Polsce. Z Romanem planujemy odwiedzić jeszcze Kurgród, tak dawno tam nie byliśmy... Pamiętam, jak się wprowadzałyśmy do wspólnego domku jakby to było wczoraj. Musisz mi koniecznie opowiedzieć, co u Ciebie. Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. Z Romanem chcemy zacząć planować ślub i musisz mi obiecać, że na nim będziesz. Przedstawisz mi swojego ukochanego, bo jestem pewna, że też już kogoś masz! Mam nadzieję, że za jakiś czas uda nam się jakkolwiek spotkać. Minął prawie rok od naszego ostatniego spotkania, a nie mam tu nikogo, komu ufam tak, jak Tobie. Nienawidzę tego, jak kończy się papier, ale muszę zmieścić jeszcze jedno.
Najlepsze przyjaciółki na zawsze.

Żaneta nie mogła przestać się uśmiechać, gdy czytała słowa swojej przyjaciółki. Blondynce też jej brakowało, gdyż w Anglii, choć miała grono znajomych, jak dotąd nie odnalazła nikogo równie bliskiego. Była tak zaabsorbowana czytaniem, że nie zauważyła, że matka czyta jej wszystko przez ramię.

- Och, widzisz? Nawet Frania ma narzeczonego... - powiedziała nagle, a dopiero wtedy Żaneta zdała sobie sprawę, że rodzicielka stoi tuż za nią.

- Mamo! - zawołała oburzona blondynka, zabierając pocztówkę z oczu kobiety. - No wiesz co? Zresztą, ja idę na Pokątną, mam coś do załatwienia. Potrzebujesz czegoś?

- Nie, nie - odparła pani Majewska z westchnieniem, podchodząc do garnka, by sprawdzić, czy zupa była już gotowa. - Ubierz się ciepło.

- Mamo, ja mam ponad... A zresztą - Żaneta machnęła ręką, wiedząc, że nie było sensu kłócić się z matką. Ubrała z powrotem swój płaszcz i teleportowała się do Dziurawego Kotła, skąd miała zamiar dostać się na Pokątną.

Żaneta szła po pełnej różnorodnych czarodziejskich sklepów ulicy i myślała o swojej nowej pracy. Wiedziała, że Grindelwald był w więzieniu w Ameryce, jednak jego poplecznicy mogli być równie groźni. Jako auror była narażona na niebezpieczeństwo pierwszego stopnia... Ale jeszcze jej to jakoś nie martwiło.

Żaneta zmierzała do sklepu, w którym chciała kupić nowe pióra do pisania, gdy zauważyła blokujących wejście dwoje czarodziejów: młodą, czarnowłosą kobietę z tatuażem na dłoni i rozmawiającego z nią starszego mężczyznę, który trzymał jakąś klatkę.

- To jest niuchacz? - powiedziała prześmiewczo kobieta, wskazując na klatkę. - Pan żeś niuchacza nie widział - dodała, krzyżując ręce na piersi.

- No pani, weźmie go pani - przekonywał mężczyzna.

- To mugolski kret, a takimi to ja się nie zajmuję. Potrzebuję niuchacza, rozumiesz pan?

- Przepraszam - powiedziała Żaneta, nieco wpychając się między nich, bo chciała wejść do sklepu. Wtedy miała okazję z bliska przyjrzeć się kobiecie i była niemal pewna, że już ją gdzieś widziała...

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz