6🌼

4.4K 731 102
                                    

Choć Boguwola uzdrowiła ranę Żanety niemal natychmiastowo, ta nadal raz na tydzień musiała chodzić do szkolnej uzdrowicielki, by ta nakładała jej specjalną maść na znamię, żeby to się nie rozrosło.

W tym wszystkim naturalnie towarzyszyła jej Frania, której buzia się praktycznie nie zamykała przy każdej wizycie. Nie inaczej było tamtego czerwcowego popołudnia, gdy Żaneta spokojnie siedziała na łóżku w Ambulatorium, a jej przyjaciółka trajkotała jak najęta.

Ambulatorium było wielkim, beżowym i okrągłym budynkiem z przezroczystym dachem, a zatem można było zobaczyć rozpościerające się nad nim gałęzie i bluszcz. W środku znajdowało się kilka pomieszczeń. W górach (i to magicznych górach) nietrudno o kontuzje, dlatego Ambulatorium było naprawdę porządnie urządzone.

Po pierwsze, znajdowało się tam niewielkie mieszkanie pielęgniarki, pani Ani, bardzo pogodnej, młodej kobiety z krótkimi, czarnymi włosami. Żaneta dowiedziała się od prefekta Jeży, że dopiero od kilku lat pracowała w szkole.

Kolejnym pomieszczeniem był wielki, przestronny pokój z magicznymi (połyskującymi lub ruszającymi się) malunkami uczniów wielu pokoleń na ścianach, by umilać chorym spędzany w Ambulatorium czas. Tam znajdowały się rzędy wielu łóżek dla pacjentów i drzwi do kilku specjalnie odseparowanych pokojów, a także do małej "spiżarni" na leki.

Ostatnie pomieszczenie było gabinetem, gdzie pielęgniarka przyjmowała chorych czy wykonywała bardziej skomplikowane zabiegi. Tam właśnie siedziała Żaneta na długim, turkusowym łóżku z wygiętą szyją, podczas gdy pielęgniarka delikatnie wcierała maść w jej szyję.

Frania przez chwilę siedziała przy przyjaciółce, po czym nagle podeszła do niewielkiego okna znajdującego się na końcu pomieszczenia.

- No i znowu pada - powiedziała zrezygnowana ruda, uderzając czołem o szybę, na której spływające krople deszczu urządzały sobie wyścigi. - Nic dziwnego, że wczoraj bolała mnie głowa...

- Ty nie jesteś za młoda na takie bóle, Franiu? - zapytała rozbawiona pani Ania, na chwilę unosząc wzrok znad rany Żanety, by spojrzeć na drugą dziewczynkę.

- Mama zawsze ma migreny przed deszczem i ja też - odparła od razu Frania takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- To powiedz mamie, by zrobiła sobie napar z piór memortka i go powdychała - odparła pielęgniarka, wracając wzrokiem na ranę. - Powinno pomóc. Tylko niech nie robi go za często.

- Ooo! A co to jest memo...? Memoratko? - zapytała zdezorientowana Frania.

- Memortek. Taki malutki ptaszek - wyjaśniła Żaneta z uśmiechem, na co pielęgniarka spojrzała na nią z aprobatą. Nie było sekretem, że to blondynka uczyła się lepiej z dwójki dziewczynek.

- Zgadza się - powiedziała pani Ania. - Jest świetny na pamięć i właśnie bóle głowy.

- Frani na pamięć się przyda - powiedziała Żaneta, na co Frania tupnęła nogą.

- Hej!

Gdy pani Ania skończyła, Żaneta podziękowała jej i ruszyła razem z Franią podziemnymi korytarzem, który rozwidlał się na cztery drogi: każda prowadziła bezpośrednio pod wejście do mieszkań jednego z czterech domów. Zostały one wybudowane po to, by w razie wypadku móc szybko transportować uczniów do Ambulatorium.

- Swoją drogą, podziękowałaś temu chłopakowi, co ci pomógł wtedy z tą raną? - zapytała Frania, ostrożnie stawiając kroki w ciemnym, ledwo oświetlonym pochodniami korytarzu i wskazując na opatrunek przyjaciółki na szyi.

- Oczywiście, że mu podziękowałam, o co ci chodzi? - zapytała zdrzorientowana Żaneta, zastanawiając się, czemu Frania nagle sobie o tym przypomniała.

Wydarzenie z zielarstwa zaszło już dawno, a od tamtego czasu blondynka widziała Waldka tylko kilkukrotnie w czasie lekcji. Nigdy z nim nie rozmawiała.

- Ale w sensie, dałaś mu coś? On cię uratował jak jakiś książę! - argumentowała Frania.

- Co? Żartujesz chyba - powiedziała Żaneta z taką miną, jakby otrząsała się z czegoś niemiłego. - On robił to, co mu kazała Boguwola. Jestem mu wdzięczna, ale bez przesady... - dodała dziewczyna, która w żadnym wypadku nie chciała czuć się jak dama w opresji.

- Zagadałyśmy się - powiedziała nagle Frania, stając jak wryta, bo zobaczyła coś na ścianie jaskini. - To wejście do Bocianów - dodała, wskazując na herb głową bociana namalowaną na tle maków, powieszony tuż przed schodami prowadzącymi na powierzchnię.

Żaneta zamyśliła się na moment. Tyle czasu w Kurgrodzie, a ona nadal nie miała okazji odwiedzić żadnego innego domu. W sumie nie wiedziała, dlaczego - znalazła przecież kilka koleżanek spoza Jeży, choćby Elizę, która była Rysiem. Uczniowie mogli przecież swobodnie odwiedzać inne mieszkania, jedynie pod warunkiem, że wejście otwierał członek danego domu. Nawet znając hasło czy system wchodzenia, ktoś z innej grupy nie byłby w stanie się tam dostać.

Ten ostatni fakt sprawiał, że Żaneta nie liczyła na zwiedzenie domu Bocianów, jednak ciekawość zdawała się być silniejsza, zwłaszcza przez to, że akurat znalazła się już w tamtym miejscu.

- Chodźmy tam i tak - zaproponowała Żaneta po chwili.

- Czemu? - zapytała zdziwiona Frania. - Pada, poza tym i tak nie wejdziemy.

- A może wejdziemy - odparła Żaneta z uśmiechem. - Nigdy nie korzystałyśmy z prawa wchodzenia do innych domów. To może być ciekawe.

- No tak... Ale to tak dziwnie na obce terytorium...

Jednak Żaneta już jej nie słuchała i, kierując się przeczuciem, ruszyła po schodach na górę. Frania przez chwilę patrzyła na nią w szoku, po czym w końcu pobiegła za blondynką.

Dziewczynki znalazły się przy ogromnym, grubym drzewie, jakim była stara sosna limba. Miała ona wyjątkowo rozbudowany system korzeni, który wyrastał ponad ziemię. Żaneta i Frania, jako Jeże, nie miały pojęcia, że właśnie z tych korzeni uczyniono specjalne wejście do mieszkań Bocianów.

- Nie powinno się stać pod drzewem w czasie burzy - zauważyła Frania, z przerażeniem patrząc na górujące nad nią drzewo. - Zaraz będziemy całe mokre - dodała, unosząc ręce nad głowę, licząc na to, że wąskie rękawy od letniej szaty jakoś uchronią ją od deszczu.

- Frania, czy ty w ogóle słuchałaś naszych prefektów? - powiedziała Żaneta, patrząc na nią z niedowierzaniem. - Szkoła jest chroniona od takich rzeczy, przecież tu wszędzie są drzewa - dodała blondynka, wskazując na otaczający je las.

- ...Też fakt - przyznała Frania po chwili milczenia, rozejrzawszy się po okolicy.

Podczas gdy Frania chciała już dodać kolejny argument, czemu powinny stamtąd iść, przeczucia Żanety się sprawdziły. Do wielkiej sosny zmierzali dwaj chłopcy w czerwono-czarnych mundurkach, ci sami, którzy znaleźli dziewczynki na zielarstwie.

- O, cześć... To ty - powiedział Waldek na widok Żanety, poznając ją bardziej po bandażu na szyi niż po jej twarzy. Wtedy dziewczyna zauważyła, że był zupełnie przemoczony, ale zdawał się wcale tym nie przejmować.

- Tak, to ja - odparła Żaneta ze śmiechem.

- Jak się czujesz? - zapytał, kompletnie ignorując obecność Frani. - Znaczy, to? - dodał, wskazując na bandaż.

- Całkiem dobrze. Pani Ania ma świetną maść - odpowiedziała wciąż uśmiechająca się Żaneta.

- Co tu robicie? - zapytał nagle przyjaciel Waldka, również przemoczony do suchej nitki.

Frania postanowiła od razu wykorzystać sytuację do ucieczki i złapała za ramiona wyższą przyjaciółkę.

- Pomyliłyśmy drogę i już nas tu...

- Chciałyśmy odwiedzić jakiś inny dom - przerwała jej Żaneta, patrząc prosto na Waldka. - Akurat padło na was.

- No to zapraszam, w takim razie - powiedział Waldek, po czym podszedł do korzeni sosny, by otworzyć wejście.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderWhere stories live. Discover now