68🌼

1.6K 295 146
                                    

- No i jak? - mówiła zniecierpliwiona Żaneta, kiedy Tezeusz przeżuwał przy niej swojego pierwszego pieroga w życiu. - Tylko szczerze.

Tezeusz przełknął kawałek, a następnie pokiwał głową z uznaniem.

- Naprawdę dobre.

- No! To zdałeś test - powiedziała z uśmiechem, a on uniósł brew.

- Na co?

- Na człowieka ze smakiem.

Te pierogi tak bardzo ją ucieszyły, że Tezeusz nie mógł się napatrzeć, dlatego zapytał:

- To co jeszcze powinienem spróbować?

- Może kluski? - Żaneta przywołała do siebie talerz za pomocą ródżki, a następnie sama nabiła jedną kluskę i wpakowała ją Tezeuszowi do ust.

- Ach, czyli teraz będziesz mnie tuczyć? - zapytał z pełną buzią, ledwo nadążając z przeżuwaniem kluski.

- Nie za długo. Wiesz, że ja nie umiem gotować.

Żańcia, po cholerę robisz sobie antyreklamę, jak on już cudem cię zechciał?

Żaneta nie doceniła jednak uczucia, którym Tezeusz ją darzył. Tamtego wieczoru był w takim stanie, że zwyczajnie nie mógłby jej skrytykować.

- Ale robisz najlepszą herbatę na świecie - powiedział, nachylając się tak blisko niej, że jego usta prawie musnęły jej skórę. To wystarczyło, by przyprawić ją o dreszcze - jeśli tak miało być od teraz częściej, to obawiała się o swoje serce.

- To było nawet lepsze - powiedział Tezeusz tak, jakby przed momentem ją nie wstrząsnął. - Zjadłbym więcej.

Usłyszawszy to, Żaneta natychmiast posłała kilka klusek na jego talerz za pomocą różdżki.

Chociaż wesele było małe, zabawa wcale taka nie była. Pomimo wcześniejszych złych wydarzeń, nikt nie zdawał się o nich pamiętać; wszystkim uśmiechy nie schodziły z twarzy zarówno dzięki towarzystwu, jak i pysznemu jedzeniu. Kiedy rozbrzmiała muzyka z mugolskiego radia, prawie wszyscy zerwali się do tańca.

- Mogę prosić? - zapytał Tezeusz, wstając od stołu i wyciągając rękę do siedzącej Żanety.

Wiedział, że mu nie odmówi. To miał być szczególny taniec dla nich obojga, bo kto by pomyślał ostatni
razem, gdy to robili, że za jakiś czas zostaną parą?

Ostatecznie nie można było tego nazwać tańcem. Po prostu trzymali się i kołysali lekko w rytm muzyki, ale właśnie tego oboje wtedy potrzebowali. Choć było im niezwykle błogo i przyjemnie, Żaneta nie potrafiła nie odnieść się do ich największego potencjalnego problemu.

- Tezeusz... I co zrobimy, jak wrócimy do pracy? Pochwalimy się Traversowi? - zapytała, trzymając jedną dłoń na jego torsie, a drugą złączoną z nim.

Tezeusz wypuścił z siebie głębokie westchnięcie. To była jego największa obawa jak dotąd, ale odkąd miał Żanetę w ramionach czuł, że nie pozwoli, by stanowiło to dla nich przeszkodę.

- Też się tego obawiałem, ale wydaje mi się, że po prostu... Travers nie musi... Wszystkiego wiedzieć.

Żaneta zachichotała, bo to nie brzmiało jak "ważniak", którego dotąd znała.

- Nie poznaję cię.

- W pracy pracujemy, tak? - powiedział oczywistym tonem, poprawiając swój chwyt na jej dłoni. - A to, co po pracy, to... Właśnie, nie chcesz może przyjść do mnie na herbatę...?

Ona przewróciła oczami w odpowiedzi, lecz jednocześnie nie mogła przestać się uśmiechać.

- Z ciebie to jednak głupek jest jak na szefa Aurorów...

- Obawiam się, że to twoja wina.

Po tym Żaneta usłyszała bicie własnego serca w swoich uszach, a następnie oparła głowę o tors mężczyzny, aby usłyszeć to jego.

- Nie wierzę, że to się dzieje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio było mi tak dobrze... Ja nie wierzyłam, że ktoś mnie jeszcze pokocha, Tezeusz. - Wyznała prawie przez łzy, a on przysunął ją bliżej do siebie, by po raz kolejny zapewnić ją w tamtą magiczną noc, że od teraz będą szczęśliwi.

Dziwnie wracało się z ratowania świata do zwykłej, szarej codzienności, jednak Żanecie to nie groziło. Ona tak naprawdę nie wracała do rutyny, a do zupełnie nowej bajki, którą miała napisać z Tezeuszem. Po powrocie z Ameryki tylko wpadła do domu na kilka godzin dać znać rodzicom, że żyła, odświeżyć się, przebrać i poinformować, że raczej nie wróci na noc.

Po wszystkim natychmiast deportowała się pod drzwi mieszkania Tezeusza, pierwszy raz bez tej okropnej tremy czy strachu przed wygłupieniem się. Otworzył jej, a wtedy oboje bez zawahania rzucili się sobie w ramiona, nawet jeśli widzieli się całkiem niedawno.

Ledwo dotarła do kuchni, a tam on znikąd wyjął wielki bukiet różnokolorowych kwiatów, który wręczył jej ze szczerym uśmiechem. Żaneta rozdziawiła usta.

- Kwiaty dla mnie...? - zapytała z niedowierzaniem, bo szczerze nie pamiętała, kiedy ostatni raz dostałaby choć jeden kwiat, a co dopiero tak piękny bukiet.

- Bo to w zasadzie nasza... Pierwsza randka. Choć może tak nie powinienem tego nazywać, bo powinienem się chyba bardziej postarać na randkę niż herbata tut... - Nie dokończył, bo Żaneta przyłożyła dłoń do jego ust, chcąc, by przestał już pleść głupoty.

- Siedzenie tu z tobą to najlepsza randka - wyszeptała.

Kiedy kwiaty były już w wazonie a herbata stygła, oni siedzieli razem na kanapie i wpatrywali się w siebie, zapominając o całym świecie.

- Powiedziałaś swoim rodzicom? - zapytał wreszcie Tezeusz, na co Żaneta niemal się wzdrygnęła.

- Nie, nie, ja nawet boję się odezwać. Przecież jak powiem mamie, to są dwie opcje: albo zacznie mówić, jak to nie wierzy, że wreszcie kogoś mam, albo z miejsca uszyje mi suknię ślubną.

- Ale chyba nie muszę się martwić, co?

Żaneta pokręciła głową.

- Moja mama uwielbia cię, odkąd przyszła ten jeden raz z jedzeniem do naszego biura. A, no i widziała cię jeszcze na naszym zdjęciu z konferencji, to się jej podobałeś.

- A tobie się podobam?

Prawdziwa irytacja pojawiła się na twarzy Żanety, która wlepiła w niego niedowierzające spojrzenie.

- Nie, oczarował mnie tylko ten niesamowity charakter. - Już chciała pacnąć go w czoło, gdy on złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie tak, by wylądowała głową na jego kolanach.

- A, czyli tak to sobie wymyśliłeś? - zapytała niby oburzona, mimo że tak naprawdę nie chciała nawet się ruszyć z tamtej pozycji.

- Jestem szefem Aurorów, zawsze realizuję swoje plany, więc tak, tak sobie wymyśliłem... - Uśmiechnął się szelmowsko, co jakoś niezwykle mu pasowało.

- Zaraz czterdziecha na karku, a ty się zachowujesz jak dzieciak.

- Mówiłem, że to przez ciebie, stokrotko.

- Stokrotko?

- Nie pamiętasz, jak o tym rozmawialiśmy, że każda stokrotka kojarzy mi się z tobą? - zapytał, a potem nachylił się, by mówić jej do ucha. - I może po tym wszystkim... Może kiedyś, jak to szaleństwo się skończy, nazwiemy naszą córkę Daisy.

Żaneta nie potrafiłaby opisać tego uczucia, które nią zawładnęło, gdy to powiedział. To nie były nawet motyle w brzuchu, one były w każdym zakamarku jej ciała, nie wierząc w swoje szczęście razem z nią.

- Ty chcesz, żebym znowu się spłakała, co?

- Przeciwnie. Wiem, że trochę uprzedzam fakty, no ale jak to sama ujęłaś... Starzy już jesteśmy. Nie mamy tylu lat na rozważania.

Ona i tak miała już zaszklone oczy.

- To w takim razie przytul mnie znowu, ważniaku - zażądała, a on nie potrzebował powtarzania.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz