79🌼

1.2K 215 14
                                    

Proces relaksowania Żanety prędko zaszedł trochę dalej, niż ona i Tezeusz planowali.

Oboje byli już trochę, a może nawet trochę bardzo upojeni winem, kiedy Tezeusz leżał na łóżku w samych bokserkach, a Żaneta siedziała przed nim, tylko w bieliźnie i rozpiętej koszuli, pozwalając mu opierać jedną nogę o jej ramię, przez co mogła lepiej widzieć tę słynną bliznę. 

- No? To jak to w końcu było z tą blizną? Opowiesz mi wreszcie? - zapytała, dłonią masując go nad kolanem i powoli schodząc niżej.

- A tak... Wiesz, to w zasadzie nie jest aż tak ciekawe... - mówił Tezeusz, upojony zarówno winem, jak i tym wspaniałym widokiem przed sobą. Żaneta, uśmiechnięta, zarumieniona, z rozwalonymi włosami... Mógłby na taką jej wersję patrzeć godzinami.

- Opowiadaj, opowiadaj... - przekonywała, wciąż masując mu nogę.

- No cóż... To było to na wojnie...

- Naprawdę? - zapytała, po czym oboje zachichotali głupio.

- Chowaliśmy się w lesie i coś wybuchło dość blisko mnie... Oberwałem odłamkami, gałęziami... A siła wybuchu rzuciła mnie na jakieś drzewo, no i nadziałem się trochę.

- Czyli ta wielka słynna bliza to tylko od gałęzi? - zapytała Żaneta z lekkim niedowierzaniem, na co on aż otworzył usta z oburzenia.

- Ale wojennych... Nie byle jakich!

- Mhm, ja to ocenię... - Żaneta powoli zdjęła jego nogę ze swojego ramienia i pochyliła głowę tak, że wylądowała pomiędzy jego udami.

W jego oczach jakby się coś przestawiło.

- Do szefa tak mówisz? - zapytał tak, że przeszedł przez nią dreszcz.

- Och... Niech pan chociaż pozwoli mi się przyjrzeć... - odparła, po czym na wewnętrznej stronie jego uda złożyła pierwszy z wielu pocałunków tamtej nocy.

Kiedy Żaneta obudziła się dosyć wcześnie następnego dnia, Tezeusz spał jeszcze spokojnie tuż obok niej, przykryty ciemnozieloną kołdrą do połowy torsu. Kobieta przez chwilę z uśmiechem obserwowała, jak jego klatka piersiowa powoli opadała się i unosiła, a jego zazwyczaj idealnie ułożone włosy opadały mu nieco na czoło. Pokochała ten widok jeszcze bardziej niż się spodziewała, a tego mężczyznę tak, jak jeszcze nigdy nikogo.

Przysunęła się bliżej, by ułożyć głowę na jego torsie niczym na poduszce, jednocześnie naciągając kołdrę nieco wyżej. Od razu pomyślała o tym, że marzy jej się spędzenie całego dnia właśnie tam, może nawet się nie ubierając... A przez to uśmiech ostatecznie zniknął z jej twarzy, bo przypomniało się jej, że tamtego dnia mieli pojawić się u rodziców.

Dlaczego? Bo tak wypadało, bo przecież jak to Wielkanoc bez rodziców?

Żanecie przewracało się w żołądku na samą myśl o tym spotkaniu. Matka nie dawała jej spokoju od dawna, nawet jeśli już dobrze wiedziała, kim był Tezeusz. Twierdziła też, że ona to już mu powie, jak się traktuje polskie kobiety, no i że jeżeli będą dzieci, to muszą urodzić się właśnie w Polsce... Żaneta próbowała jej przetłumaczyć, że to jej życie i ona będzie o tym decydować, lecz bezskutecznie.

Żaneta już wyobrażała sobie też ojca mówiącego Tezeuszowi, żeby trzymał się na baczności, jakby mieli po szesnaście lat i żadnego pojęcia o życiu, gdy z zamyślenia wyrwał ją pocałunek w czoło.

- Dzień dobry - powiedział Tezeusz zaspanym głosem, przyprawiając ją o szybsze bicie serca.

Odwróciła nieco głowę, by spojrzeć mu na twarz.

- Dobry. - Ucałowała go gdzieś na obojczyku. - Możemy tu dziś tak zostać?

On zaśmiał się pod nosem, unosząc jedną rękę, by otrzeć oczy.

- Ja nie odmówię, ale twoi rodzice chyba na nas czekają.

Mina Żanety znowu jej zrzedła. Kobieta westchnęła głęboko, palcem kreśląc małe kółka na jego torsie.

- Nie chcę tam iść - mruknęła. - Tylko mnie to stresuje, bo wiem, że moja matka będzie zaraz wypytywać cię, kiedy się oświadczysz i o inne bzdury. I najlepiej wybierać już imiona dzieci.

Tezeusz nie potrafił się powstrzymać.

- Wiesz, po wczoraj to kto wie, czy nie będzie trzeba...

- Tezeusz. - Żaneta posłała mu surowe spojrzenie, nie podzielając jego rozbawienia. - Ja chcę zostać dziś z tobą. Dorosła jestem, chyba tyle mi wolno?

Mężczyzna przetarł i drugie oko, a następnie wziął głęboki wdech. Nie mógł powiedzieć, że nie chciałby tego samego, lecz z drugiej strony chciał przecież dobrze wypaść przed jej rodzicami...

- Wiesz, ja się dostosuję... Tylko co twoi rodzice na to? Nie zdenerwują się?

- Cholera jasna, Tezeusz, ja mam prawie czterdzieści lat, ja mam dosyć takiego życia. Robienia czegoś, co mnie stresuje i czego nie chcę, bo moi rodzice sobie tak wymyślili, tłumaczenia się jak nastolatka... Kocham ich, ale naprawdę nic im do tego. Nie w tym wieku i nie w sytuacji, gdy sama na siebie zarabiam. Nic mnie od nich nie uzależnia.

- Czyli co?

Nastąpiła chwila ciszy, ostatni moment zawahania... Po czym Żaneta spojrzała na ukochanego jeszcze raz i już doakonale wiedziała, co zrobi.

- Pieprzę to wszystko - powiedziała po polsku, a choć Tezeusz nie zrozumiał, jej ton dał mu do zrozumienia, że była wściekła. - Mówiłam im, że chcę spędzić święta z tobą i tak zrobię. Ich widzę codziennie tak czy siak.

- No to zostajemy - stwierdził Tezeusz, w duchu niezwykle zadowolony z takiego obrotu spraw, ale na żywo musiał przecież zachowywać pozory porządnego pana szefa. - Jaka ty się władcza zrobiłaś. Znaczy, nie mówię, że to źle...

Wtedy Żaneta wreszcie się zaśmiała.

- To po tobie. - Pacnęła go w tors, za co od razu odwdzięczył się pacnięciem w jej ramię.

- Ej!

Żaneta odsunęła się, by uniknąć kolejnego ataku, przez chwilę mimo wszystko czując się jak nastolatka, ale tylko w tych pozytywnych aspektach. Tezeusz włożył ręce pod kołdrę i próbował zadziałać gdzieś niżej, po czym zaczął ją łaskotać, przed czym mocno się wzbraniała. Trwało to kilka ładnych chwil przepełnionych szczerym śmiechem, który utwierdził kobietę w przekonaniu, że dobrze zadecydowała.

- I wiesz co? - powiedziała, gdy ostatecznie, dysząc ze śmiechu, znalazła się w jego ramionach. - Z tą przeprowadzką... To jest dobry pomysł.

Tezeusz rozdziawił usta.

- Naprawdę?

Żaneta pokiwała głową, czując się pewniej niż kiedykolwiek.

- Za starzy jesteśmy na jakieś czekanie. Przeprowadzę się tutaj jak najszybciej.

Tezeusz o mało nie podskoczył na te słowa. Natychmiast ujął jej twarz w obie dłonie i pocałował tak szybko, że ledwo to zarejestrowała, no i nawet nie zdążyła poczuć od niego nieprzyjemnego, porannego oddechu.

- Królowo. Nie masz pojęcia, jak się cieszę.

- No królową mnie jeszcze nie nazywałeś. - Zachichotała, czując, jak radość rozpiera ją w całym ciele. Jego najwyraźniej też coś rozpierało, prawdopodobnie ekscytacja, bo wyglądał, jakby chciał wyskoczyć z łóżka.

- To ja może zrobię nam śniadanie. Masz na coś och... - Nie dokończył, bo Żaneta zakryła mu usta swoją dłonią.

- Na razie tu ze mną zostań, kuchciku. A śniadanie zrobimy razem.

Średnio Na Jeża Ta Miłość • Tezeusz ScamanderWhere stories live. Discover now