1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy

1.1K 103 84
                                    


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.




                  Do zamydlenia oczu największym sieciom medialnym w Stanach nie potrzeba było dużo. Wystarczała tylko przystojna buźka, zadbany wygląd i pozorne mówienie o czymś, o czym w rzeczywistości nie miało się zielonego pojęcia.

Główny korytarz telewizji państwowej od samego poranka wrzał, a od wybuchu jakiegoś pożaru od przesilenia systemów elektrycznych na skutek miliona fleszy, kamer, mikrofonów i stanowczo zbyt dużej ilości ciekawskich reporterów wbrew pozorom nie było daleko. Cała grupa licząca przynajmniej pięćdziesiątkę skupiła się wraz ze swoim sprzętem na środku głównego korytarza. Flesze i światła kamer wzbijały się w powietrze z różnych stron, jednak wszystkie kierowały się w jedno i to samo miejsce. Wszyscy wpatrywali się w dwie, męskie sylwetki przygwożdżone do ścianki medialnej i niemalże przymuszone do wydania wywiadu, którego od kilku dni żądały nie tylko stacje telewizyjne, ale również sami odbiorcy.

Mimo fleszy bijących po wrażliwych ślepiach, stojący w centrum kamer Vincent nieustannie uśmiechał się miło i pogodnie. Mimo wyglądu drażliwego, agresywnego tygrysa, budził on aurę potulnego kotka, który przymili się do każdego, kto tylko da mu słodkiego smakołyka. Tuż za plecami blondyna stał niski, czarnowłosy mężczyzna. Florence sięgał Vincentowi zaledwie do krańca ramienia, włosy przycięte miał w zadbany mulet, muskający kołnierzyk jego koszuli, natomiast jego skóra miała odcień wypieczonej bułeczki. Na nosie nosił okrągłe szkła okularów, przez które wybijał się jedynie ciemny odcień nocnych ślepi. Florence co rusz podsuwał się nieznacznie do ucha Vincenta, kiedy zadane pytanie wydawało się dla niego aż zbyt mocno wykraczać za jego wiedzę polityczną.

W rzeczywistości Vincent wiedział o polityce tyle, co nic. Nie znał się na niej, nie wiedział, jakie są problemy gospodarcze czy społeczne w tym kraju. Miał to gdzieś, od ostatnich kilku lat jedyne tematy, które go interesowały go to spokój i cisza w szanghajskim, bezpiecznym zakątku. Lawrence jednak całą niewiedzę nadrabiał urokiem osobistym i elokwencją, które w tym wspólnym zestawieniu zbijały z nóg.

— Czy nie boi się pan możliwego nierównego traktowania w wyścigu po fotel prezydenta spowodowanego rasizmem?— zapytała czekoladowowłosa kobieta, przekrzykując się przez tłum pozostałych prezenterów, chcących wyciągnąć od nowego, tajemniczego kandydata jak najwięcej ciekawych, ważnych informacji.

Blondyn w pierwszej chwili ubiegł kobietę jedynie badawczym spojrzeniem, czując już, jak Florence tuż za jego plecami zaciska nieznacznie swoje palce na rękawie jego czarnej, idealnie dopasowanej marynarki. Pośpiesznie odtrącił ściskającą go dłoń Vasqueza.

— Proszę pani... — mruknął jakby przekornie, racząc reporterkę spod konserwatywnej stacji telewizyjnej urokliwym, delikatnym uśmiechem. — Jestem Amerykaninem. Z krwi i kości. Moje chińskie, dalekie korzenie nie dodają mi żadnej słabości na politycznym oktagonie. A rasizm, z którym możliwie się spotkam jest ostatnią rzeczą, która zaszczyci moją uwagę. Będę walczył o sprawiedliwość w tym kraju, choćbym miał zgromić każdego rasistę.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz