38 🂡 naczelny krzykacz

160 26 1
                                    


                     Charlie spóźnił się w planach z podbiciem Białego Domu o prawie cztery miesiące

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                     Charlie spóźnił się w planach z podbiciem Białego Domu o prawie cztery miesiące. Z druzgoczącym opóźnieniem w końcu przekroczył granice najlepiej strzeżonego budynku w całych Stanach Zjednoczonych, zachwycał się pięknem miejsca, które zatrzymało w swoim sercu historię. Co prawda podkreślał, że po raz pierwszy przekroczy próg Białego Domu jako prezydent, a nie marny pupilek Vincenta, aczkolwiek w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Starał się zatrzymać wyrywającą się falę zazdrości, widząc, że w fotelu prezydenckim, zamiast niego, rozsiadł się wygodnie Xiao.

Mimo tej krzty drobnej zawiści nie potrafił nie przyznać, że Vincent za mosiężnym biurkiem w oficjalnym gabinecie prezydenckim wyglądał dostojnie i adekwatnie do aury, którą rozprowadzał. Miodowowłosy przyodział kamizelkę i spodnie garniturowe w odcieniu écru, a rękawy śnieżnobiałej koszuli podciągnął aż po same łokcie. Za biurkiem największej potęgi światowej rozsiadł się niczym ten buntowniczy dzieciak w ostatniej szkolnej ławce. Chude, długie nogi zarzucił na blat ciemnego dębu, a skrzyżowane ramiona podłożył pod głowę. Otaczał w ten sposób wzrokiem cały, owalny gabinet, jakby próbował zrozumieć zachwyt podekscytowanego, rozglądającego się Charliego. Wilsonowi zajęło jednak dłuższą chwilę przyjęcie do wiadomości, że naprawdę stąpał wewnątrz Białego Domu.

Niepewnie przemknął palcem po popiersiu Abrahama Lincolna, ocierał kurz z flag rozwieszonych po obu stronach biurka Vincenta czy nawet wyjrzał z podekscytowaniem za ciężkie zasłony, aby dojrzeć ogrodu różanego. Przez ten cały czas blondyn nie odezwał się słowem, jedynie z nikłym uśmiechem toczącym nutkę goryczy obserwował, jak Charlie napawa się tą chwilą. Nie chciał mu przeszkadzać, wiedział, jak wiele musi to dla niego znaczyć.

Vincent nie mieszkał w rezydencji prezydenta jak pozostali. Przebywał tu tylko za dnia, gdy wzywały go obowiązki, musiał przyjąć w skromne progi jakąś ważną osobistość i wbić się w skórę perfekcyjnego prezydenta. Nie mieszkał tu ze względu na niebezpieczeństwo ze strony Xiuying, jednak też z własnej woli. Nie chciał tu przebywać, skazać przesiąkniętego historią miejsca swoim nielegalnym bytem. Był przybranym prezydentem, który wygrał przez przelaną krew niewinnych. Nie był to dla niego powód do dumy, nawet jeżeli Chaoxiang i reszta Yijing uważała co innego.

Gdy Charlie w końcu usiadł na fotelu naprzeciw Vincenta, nieustannie rozglądał się na około z iskrzącym w oczach podziwem, a ciężkie drzwi otworzyły się z hukiem. Do gabinetu wpadł rozwścieczony Florence, a o krok za nim potykał się o własne nogi Marshall.

Oskarżycielski palec wskazujący Vasqueza mierzył niczym ostrze miecza w zadowolonego Vincenta.

— Ty — syknął, zatrzymując się o krok przed biurkiem. — Zabiję cię. Ostatni raz wykonuję twoje popierdolone zlecenia.

Blondyn uśmiechnął się słodko pod nosem, gdy Marshall zatrzasnął z hukiem drzwi. Ruszył w ich stronę zdyszany, zaczesując fioletowe kosmyki sprzed twarzy. Vincent powoli zrzucił nogi z blatu biurka, usiadł w przystępniejszy sposób. Ułożył łokcie na blacie, a dłonie złożył w drobną piramidkę.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz