45 🂡 spalone mosty

135 23 2
                                    

             Xiao świadom był tego, jak ogromnego tchórza z siebie kreował, ale nie potrafił robić nic innego, jak unikać Charliego od samego poranka

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

             Xiao świadom był tego, jak ogromnego tchórza z siebie kreował, ale nie potrafił robić nic innego, jak unikać Charliego od samego poranka. Wspomnienia upojnej, pełnej zwierzeń nocy uderzyły w pamięć już w pierwszej sekundzie po uchyleniu powiek. Wstyd, wściekłość i żal, przeplatające się we wspólnej, emocjonalnej mieszaninie, sprawiły, że nawet morderczy, rozbijający skronie kac nie był tak nieznośny. Przynajmniej los był tym razem litościwy, ponieważ Charlie nie poruszał tematu zeszłonocnej rozmowy, a co korzystniejsze, musiał lecieć wcześniej do Waszyngtonu. Umówiony był na popołudniowy trening u swojego starego przyjaciela Carmine, a Vincent musiał załatwić jeszcze kilka, imperialnych spraw w Chicago. Takim sposobem mijali się we wspólnej mieszaninie wstydu i niezręczności od samego rana. Samotny powrót do stolicy miał pomóc ustabilizować wszelkie myśli. Już nie tylko związane z Charliem, parszywymi uczuciami i tym, co wyjawił, ale przede wszystkim ze sprawą Yijing oraz Chaoxianga. To był priorytet, o którym na szczęście nagminnie przypominała poszczypująca rana na policzku.

Mimo kilku godzin ciszy i wytchnienia, możliwości oczyszczenia umysłu i posortowania myśli zagłuszanych przez pulsujący ból głowy, Xiao wszedł do mieszkania cały roztrzęsiony.

Cisza, spokój i samotność uderzyły niczym tajfun, gdy tylko wkroczył między puste, pozbawione wyrazu cztery ściany. W uszach nie szumiały już pokonywane w powietrzu kilometry, śmiech Marshalla oglądającego obok śmieszne kotki na TikToku ani słodki szampan podawany w prywatnym samolocie, który ukoił nieznacznie drażliwego kaca. Powinien się cieszyć. Kochał spokój, ciszę i chwilę wytchnienia w samotności. Szczególnie po erupcjach emocjonalnych wulkanów, które ostatnio zdarzały się stanowczo zbyt często.

Przestawał nad sobą panować. Maska, którą starannie oraz skrupulatnie wyrzeźbił przez lata, zaczynała pękać, a on nie wiedział, jak na to zaradzić? Pozwolić jej zsunąć się w kawałkach po poranionej, załzawionej i przekrwionej twarzy, odsłaniając prawdziwego Wang Xiao?

Tylko, kim był prawdziwy Wang Xiao? To ten odsuwający się od obcych, patrzący na wszystkich z brutalną bezuczuciowością, mordujący z miną pokerzysty członek mafii? A może siedzący całe dnie w swoim pokoju Chińczyk, który kartkował książkowe stronice w rytm burzowych piorunów za oknem? Być może prawdziwym Wang Xiao był ten chłopiec porzucony w koszyku, odnaleziony przez smoczego władcę, zamordowany z okrucieństwem?

Desperacja sięgnęła ciała, gdy wszystkie zmartwienia spłynęły niczym potłuczone szkło, zostawiając na skórze malutkie, cięte rany.

Nienawidził Charliego. Nienawidził za to, że pojawił się w jego życiu z tą paskudną życzliwością, sprawiając, że wszystkie ustawiane przez lata mury tak po prostu runęły. Wystarczył jeden pstryczek tego uśmiechniętego Amerykanina, aby grube cegły stabilności tak po prostu runęły w najdrobniejszy mak. Nienawidził za to, że wszedł w jego życie z brudnymi butami, wzbudził ten piekielnie kuszący podziw i wyciągnął rękę do mówienia. Mówienia, jak się czuje, co się stało, kto go zdenerwował lub co go stresuje. Nikt nigdy nie pytał się o jego uczucia, a Charlie robił to tak... naturalnie.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz