35 🂡 pierwsza ofiara

194 31 2
                                    

                 Gdy przyjechali na umówione miejsce, zaczynało już zmierzchać

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                 Gdy przyjechali na umówione miejsce, zaczynało już zmierzchać. W spokojnej, bezkresnej i mrocznej tafli rzeki odbijał się wygryziony, sierpowaty księżyc, a gwiazdy topiły blask w nocnej płachcie wody. Wokoło nie było życia. Jedynie głuchy las, woda, śpiew huczącej wody i świst porywistego wiatru. Spokojny bezkres, a pośrodku ciszy natury grupka zamaskowanych kryminalistów otaczających zaparkowany na brzegu rzeki samochód.

Charlie i Vincent przybyli na miejsce, praktycznie wtapiając się w tło pozostałych członków Yijing. Otaczały ich ciemne kurtki z haftowanymi, chińskimi znakami, czapki z daszkami i zasłaniające usta maseczki, idealnie komponujące się z ich równie ciemnymi kreacjami. Gdyby jakiś wieczorny, leśni spacerowicz zawędrowałby w te nieodpowiednie rejony w tym momencie, zobaczyłby dwóch niewyróżniających się bandziorów, zamiast sylwetek znajomych całemu światu polityków.

Zdążyli postawić dwa kroki w stronę żwirowego brzegu rzeki, gdy doskoczył do nich podekscytowany fioletowowłosy.

— Edwards jest przywiązany do miejsca kierowcy. Chłopaki mają jego telefon i wszystkie dokumenty, które przy sobie posiadał, może wam się przydadzą — odparł Marshall, prowadząc ich w stronę samochodu. — Chłopaki trzymają linę przywiązaną do zderzaka, jeżeli nie będzie chciał mówić, możemy go postraszyć, zanurzając do rzeki — wyrzucił z żywą, wręcz przerażającą ekscytacją w głosie. Co rusz przedziurawiony kolczykiem język muskał wysuszone, pełne wargi prawej ręki Vincenta, a szaleństwo iskrzyło w ciemnych, bezdusznych oczach.

W normalnej sytuacji Charlie wystraszyłby się, odsunął i zapisał sobie w głowie, że Marshall Diaz nie jest najnormalniejszą na tym świecie osobą, lepiej go unikać. Przy aktualnym stanie rzeczy nic już nie było normalne w życiu Charliego, a dziwactwo Marshalla topiło się w morzu absurdu.

Skinął więc jedynie głową w podzięce, uśmiechając się nieznacznie do fioletowowłosego. Nim podeszli bliżej samochodu, Vincent zatrzymał się, odwracając w stronę znajomego.

— Mógł domyślić się, kto go porwał? — zapytał, kierując spojrzenie w stronę czarnego pojazdu o rejestracjach z Pensylwanii.

Marshall pokręci głową.

— Nie ma szans, ale myślę, że połączy wszystkie kropki, jak was zobaczy. Co chcecie z nim zrobić po przesłuchaniu?

Vincent spojrzał w stronę Charliego. Czarnowłosy nie odrywał nawet na sekundę wzroku od zaparkowanego, trzymanego na ciężkich, twardych linach samochodu. W ciemnych, bezkresnych oczach płonął najgorętszy ogień, a ciepło uderzało od samej sylwetki młodego polityka. Widząc to, Xiao odpowiedział:

— To, co Charlie uzna za słuszne. To jego decyzja — mruknął, pokładając ostrożnie dłoń w dole spiętych pleców Wilsona.

Ten dotyk przywrócił go na ziemię. Mężczyzna potrząsnął lekko głową, ocucając przepełniony wszechogarniającą determinacją umysł. Zerknął lekko wybity z rytmu na Marshalla oraz Vincenta. Nie mając pojęcia, o czym mówili, po prostu skinął pokornie głową, siląc się na lekki, niezawistny uśmiech.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz