76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona

46 9 0
                                    

                  Xiao ciężko było zliczyć, ile razy ukrywał się pod płachtą cienia, wsuwał się w szczeliny między ścianami a meblami, modląc się do wyimaginowanego bóstwa, aby podłoga przypadkiem nie skrzypnęła

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                  Xiao ciężko było zliczyć, ile razy ukrywał się pod płachtą cienia, wsuwał się w szczeliny między ścianami a meblami, modląc się do wyimaginowanego bóstwa, aby podłoga przypadkiem nie skrzypnęła. Każdy oddech zdawał się głośniejszy niż strzały, komunikaty, rozkazy i ciężkie, uderzające o podłoże kroki. Słyszał przeładowywane magazynki, karabiny uderzane o kamizelki kuloodporne, tłumione głosy. Z każdej strony słyszał swoje imię. Nie to fałszywe nazwisko. Zewsząd docierało do niego prawdziwe imię. Policjanci wspominali o nim, Charliem, Marshallu. O Xiuying, Yareli i Huiying nie mieli pojęcia — chociaż one pozostawały bezpieczne. Przynajmniej do czasu wyduszenia z Chaoxianga pierwszych zeznań.

— Znaleziony Zhang Chaoxiang. Unieruchomiony przed naszym wejściem. Przytomny, średnie obrażenia. Musiało dojść do jakiegoś konfliktu wśród poszukiwanych — mówił przez komunikator jeden z policjantów. — Wyprowadzamy go właśnie. Poszukiwana pozostała trójka. Bez odbioru.

Xiao, do tej pory przyciskający plecy do ściany, niemrawo wychylił się zza framugi drzwi. Cały salonik zastawiony był oddziałami FBI. Uzbrojeni policjanci krążyli po pomieszczeniu, rozdzielali się na grupy, które stopniowo ginęły w mroku masywnej posiadłości. Trójka z nich wymieniła linę krępującą nadgarstki Chaoxianga na stalowe kajdanki. Staruszek został wyprowadzony na zewnątrz. Dziwnie patrzyło mu się na tę scenę. Smok był bierny niczym skrzywdzona owieczka. Nie próbował walczyć, szarpać się, pyskować. Cała zuchwałość i dominacja momentalnie wyparowała. Chaoxiang w ciągu sekundy zaczął przypominać mu Jianga — zwykłego, zmęczonego życiem staruszka, który zatracił wszelką iskrę nadziei.

Wraz z wyprowadzeniem Chaoxianga dotarło do niego, że był następnym celem. Pośpiesznie wpadł pod osłonę cienia, starał się oddychać jak najciszej. Żeby dotrzeć do tuneli, musiał zejść klatką schodową w dół, jednak stare stopnie skrzypiały jak jasna cholera. Musiał być zwinny i cichy, przynajmniej do czasu postawienia pierwszego kroku w piwnicy — z nadzieją, że tam jeszcze FBI nie zaczęło węszyć. Nie chciał marnować czasu na układanie skomplikowanego planu, oderwał plecy od ściany, ruszył w labirynt korytarzy. Stąpał ostrożnie. Nasłuchiwał każdego dźwięku. Miał wrażenie, że serce uderzało głośniej niż orkiestra dęta w filharmonii. Nie raz uciekał z oblężonego budynku. Rzadko zdarzało się, aby czyhała na niego policja — przeważnie do czynienia miał z inną mafią. Miał wrażenie, że inna mafia była gorszym przeciwnikiem. Wściekli na nich o kradzież albo oszustwo Tajlandczycy nie bali się go zabić. Policja potrzebowała go żywego, chociażby dla samej satysfakcji narodu. Wielkiej chwały amerykańskiej policji, której udało się przejąć żywego przestępcę. Nie zdziwiłby się, gdyby nalot na posesję Chaoxianga był transmitowany na żywo. Amerykanie lubili takie sztuczne, niepotrzebne show.

Dotarł na klatkę schodową w miarę bez przeszkód. Musiał w pewnym momencie wpaść pod jakąś szafkę, o mało nie przewrócił przy tym starodawnej wazy, z powodu krążących metr dalej policjantów. Na dolnych kondygnacjach schodów nie było widać śladów po niespodziewanych gościach. Na czerwonym dywanie nie odbiły się podeszwy, nie był też pogięty i poprzesuwany. Trzymał się blisko ściany i zaczął powoli schodzić, zaraz niepewny, ostrożny krok zmienił w pośpieszny, paniczny bieg. Co rusz spoglądał ku górze, zatrzymywał się na moment, nasłuchiwał odgłosów, jednak wszystko niosło się z górnych pięter. Tyle dobrego.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz