75 🂡 pozostał mi tylko on

50 8 0
                                    

                 Gdy w smoczej twierdzy rozgrywał się dramat rodzinny, Charlie oraz Marshall palili papierosa w ogrodzie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                 Gdy w smoczej twierdzy rozgrywał się dramat rodzinny, Charlie oraz Marshall palili papierosa w ogrodzie. Rozwiewali przy tym chmurę tytoniowego dymu. Siedzieli na niskich, drewnianych schodkach. W środku skrępowanego linami Chaoxianga pilnował zespół Xiuying, a przed nimi rozprowadzał się skrawek chińskiego ogrodu. Cała twierdza wyglądała, jakby Smok starał się skraść kawałek chińskiego świata do zbyt zachodniej Ameryki. Dodatek egzotyki w tym amerykańskim pustostanie.

Marshall odsunął używkę od ust, obejrzał ją w dłoniach niczym nastolatek, który pierwszy raz obracał papierosa między palcami. Skrzywił się niepocieszony i zerknął w wyjątkowo zachmurzone niebo.

— Ale patologia.

Skulony Charlie odwrócił głowę w jego stronę, krusząc popiół na wydeptany trawnik. Spod płachty włosów widział tylko niezrozumiały wyraz twarzy Diaza. Przeważnie ten lekko szalony i nieokrzesany Marshall Diaz nie ukazywał cienia racjonalnych emocji. Na trwogę reagował śmiechem, na złość głupimi minami, nawet nikły błysk zaskoczenia nie napływał nigdy na tę paskudną paszczę szaleńca. W tym momencie w oczach Diaza przebłyskiwało specyficzne rozmarzenie, zastanowienie. Zupełnie tak, jakby najokrutniejszy morderca w dziejach historii kryminalnych zdjął zakrwawione rękawiczki, otarł twarz z obłąkania i wrócił do kochającej, słodkiej rodzinki. Takiego Marshalla Charlie widywał tylko w telewizji za czasów kampanii. Chociaż nawet wtedy szczerzył się jak wariat.

— Co takiego? — mruknął, czując przebrzydłą suchość w gardle.

Fioletowowłosy westchnął cierpiąco i rzucił niedopałek na ziemie. Pośpiesznie zdeptał go grubą podeszwą ciężkiego glana.

— Ta cała sytuacja rodzinna Xiao. Jeszcze trochę a zacznie mi go być szkoda.

Charlie zmarszczył brwi.

— To twój przyjaciel. To chyba normalne, że ci go żal — stwierdził, jednak ton głosu zsuwał te słowa drastycznie w stronę pytania.

W głębi willi ucichły podniesione tony. Słyszeli ją wszyscy. Nikt nie ingerował w tę rodzinną sprzeczkę, dopóki nie było słychać pierwszych przebłysków szarpaniny czy odbezpieczania magazynku pistoletu. Charlie usilnie powstrzymywał się przed nagłym wpadnięciem między skłóconą dwójkę i wyciągnięciem Xiao. Nie mógł słuchać jego cierpienia. Mógłby przysiąc, że słyszał każdą łzę rozbijającą się o brudne, wydeptane płytki. Mocniejsze bicie serca i kruszenie się tej stalowej bariery. Wiedział jednak, że wyciąganie go siłą z potrzasku emocjonalnego nic by nie dało. Xiao musiał przeżyć to sam, Wilson mógł być dla niego tylko ciepłym, podpierającym ramieniem. Nie mógł całe życie chronić go przed resztą świata.

W powietrzu od dłuższych kilku minut grała cisza. Zawrotna, niosąca pasmo tajemniczości i niepewności cisza, świadcząca, że wspaniały plan Yareli ewidentnie pękał w szwach.

Na słowa Charliego Marshall jedynie prychnął gorzkim, kpiącym śmiechem. Podparł dłonie na kolanach, pośpiesznie podniósł się z miejsca, stękając boleściwie.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz