62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna

67 13 0
                                    


                Poranne oraz wieczorne biegi na sam szczyt wzgórza za pałacem, popołudniowe przysiady, brzuszki i podnoszenie ciężarków były potworne, obrzydliwe i denerwujące

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                Poranne oraz wieczorne biegi na sam szczyt wzgórza za pałacem, popołudniowe przysiady, brzuszki i podnoszenie ciężarków były potworne, obrzydliwe i denerwujące. Od traumy ratowała jedynie obecność Charliego. Jego obecność wybijała się ponad pot, ból mięśni i potworne obrzydzenie do tej jednej góry.

Po pierwszym tygodniu ćwiczeń osiągnęli zaledwie tyle, że nie dyszał niczym utyty mops po przejściu pięciu metrów pod górkę. Udawało zawierać krótkie rozmowy podczas wspinaczki, z czego większość dotyczyła rozbawienia Charliego na widok różanych wypieków na policzkach Xiao.

Były naprawdę urocze.

Z rana zaszczycił ich druzgoczący deszcz. Charlie mruczał na niepokorną, szanghajską zimę, a Xiao ucieszył się na widok huraganu za oknem. Wieczorem nie mógł uciec od obowiązków. Mimo lekkiej mżawki oraz wznoszącej się wokoło bambusowego lasu mgły powolnym truchtem pokonywali wydeptaną ścieżkę. W powietrzu ginęły powiewy zimnego wiatru oraz równe oddechy dwójki mężczyzn. Z ust umykała spokojna para, a rumieńce na policzkach potęgował kolorystycznie chłód. O tej porze roku w Szanghaju nie było nadzwyczaj zimno. Śnieg rzadko zalewał ulice potężnego miasta, a wieczorną pogodę w listopadzie można było określić jako lekko chłodnawą.

Przynajmniej w skali zahartowanego porannymi joggingami Charliego.

— Piździ — fuknął skrzywiony Xiao w połowie drogi.

Wilson wywrócił jedynie oczami. Coraz bardziej zgadzał się z opinią Lady Yeh: Xiao nie był drapieżnym tygrysem. Vincent Lawrence, wykreowany ideał, mógł być pojmowany za tygrysa. Za te wiecznie zmrużone, tajemnicze oczy, zimny wyraz twarzy, poważną, nienoszącą sprzeciwu postawę. W rzeczywistości Wang Xiao, w domowym wydaniu, był potulnym, dużo narzekającym kociakiem.

A Charliemu ta zmiana niebywale się podobała.

— W górach przeważnie jest zimno — odparł Wilson.

— To nawet nie są góry. To są ledwo pagórki — mruknął malkontent.

Czarnowłosy trącił go łokciem w bok.

— Skoro to tylko pagórki, to dlaczego tak sapiesz?

Blondyn zamilkł, wysunął dolną wargę niepocieszony. Charlie skomentował to śmiechem.

Xiao nie mógł wytrzymać nawet jednej przebieżki bez narzekania. A to kapało mu na głowę, a to źle wyglądał w tej brzydkiej, sportowej bluzie, a to go kostka bolała, zbyt dużo słońca, za mało słońca. Na początku Charlie miał ochotę przy najbliższej okazji zostawić go na jakimś kamieniu, jednak miał zbyt dobre serce. Wychowywanie się wśród dziesiątek młodszych dzieci w sierocińcu nauczyło go roli niańki. Nawet jeżeli Xiao był od niego trzy lata młodszy.

— Wiesz co? — mruknął z większym trudem i zmęczeniem w głosie blondyn.

— No?

Xiao odwrócił głowę, rzucił oskarżycielskie spojrzenie.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz