36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo

177 33 0
                                    

                             Orville był pięknym chłopcem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                             Orville był pięknym chłopcem. Mimo przeważającej dwudziestki na karku, z upływem lat zdawał się zupełnie nie starzeć. Cera była nieskazitelna, młodzieńcza i delikatna. Drobniutkie piegi opiewające nos i policzki dodawały uroku, włosy zlewały się z taflą księżycowego nieba, a oczy iskrzyły bystrością i przebiegłością. Pełne, malinowe usta, wykrzywione w usatysfakcjonowanym uśmiechu, muśnięte zostały językiem, gdy chłopak wspinał się na coraz to wyższe stopnie. Dojechał na ostatnie piętro wieżowca Yijing windą, ostatnią drogę na dach pokonując stromymi schodami. Było jednak warte namęczyć się dla takiego widoku. Orville trącił ciężkie drzwi, wychodząc na sam szczyt. No otaczała go niczym multimedialna wystawa. Tysiące drobniutkich, maciupeńkich gwiazdeczek rozpływało się po zimnej, ciemnej warstwie nieba, migocząc ponad głośnym, rozburzonym Waszyngtonie. Punkt widokowy był niebywale przyjemny, udekorowany w stylu tradycjonalnego, chińskiego ogrodu. Kilka lampek ogrodowych przebijało mrok, onieśmielająca czerwień rozpuszczała tajemniczy nastrój, a pojedyncze ławeczki ze szkarłatnego drewna zachęcały do chwili odpoczynku i oglądania miasta. Cały dach otoczony był szklanym ogrodzeniem, o które swobodnie opierał się chudy, gustowny blondyn.

Uśmiech natychmiast rozpalił usta Orville'a, a policzki onieśmielił rumieniec. Przyśpieszył kroku, niemalże doskakując do podziwiającego nocne miasto Vincenta.

— Dobry wieczór, panie Wang! — zaświergotał pogodnie dwudziestoparolatek, pokładając dłoń na spiętych barkach Xiao.

Nie zdziwił go ten aspekt — Xiao całe życie był spięty. Jego mięśnie, mimo że nie wydawały się codziennie trenowane, zawsze były twarde i nieprzyjemne w dotyku.

Blondyn odwrócił się mozolnie w jego stronę, jednak na twarzy nie rozrysował się charakterystyczny, subtelny uśmiech. Swoboda nie zatańczyła w ciemnych oczach, a w mimice twarzy nie potrafił odszyfrować żadnej zachęty do łapczywego flirtu. Ślepia przesiąknięte były mrokiem, nie błyszczała w nich księżycowa drobinka, a wiecznie suche i popękane usta zaciśnięte były w wąską kreskę.

Uśmiech zrzednął z twarzy Orville'a dopiero w chwili, gdy chłód połaskotał go po brzuchu. Zerknął ostrożnie w dół, czując, jak niepokój przebiega dreszczem po kręgosłupie.

Vincent mierzył do niego z pistoletu. Chłopak jęknął żałośnie pod nosem, a po skroni spłynęła kropla wymęczonego potu.

— Do tyłu — rozkazał po chińsku Xiao, mimo że dobrze zdawał sobie sprawę z nieznajomości tego języka przez Orville'a.

W obliczu strachu nie było jednak miejsca na granice językowe. Gdy nacisk broni na ciele chłopaczka zwiększył się, wbrew samemu sobie zaczął stawiać powolne, nikłe kroki do tyłu. Potykał się o własne nogi. Drżał niczym przestraszona wiewiórka, wpatrując się prosto w ciemne, bezlitosne oczy Vincenta. Poszukiwał w nich odpowiedzi na tysiące przemykających pytań. Pragnął odpowiedzi na to. Dlaczego mierzył w jego stronę? Kiedy stał się tak bezduszny ku niemu? Jaki był cel zastraszania go?

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz