44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...

201 24 2
                                    

                Xiao nie był przyzwyczajony do żalenia się innym

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                Xiao nie był przyzwyczajony do żalenia się innym. Nikt nigdy nie interesował się jego losem, zdrowiem, a co dopiero tym, co czuł. Gdy był dzieciakiem i wychodził z gabinetu Chaoxianga z podbitym okiem i smugami łez na policzkach, ludzie, zamiast proponować pomoc, wsparcie, głupie przytulenie czy przyłożenie lodu, schodzili mu z drogi. Odwracali wzrok, usuwali się ze wzroku, udawali, że nie widzą wychowywanego na drakońskich zasadach dziecka. Gdy ktoś pytał, co u niego, nie miał prawa odpowiadać, że źle. Nie mógł mówić o tym, co czyni mu jego przyszywany ojciec, ponieważ osoby wysłuchujące bały się konsekwencji. Były przerażone możliwością bycia oskarżonym o zmawianie się przeciwko władcy.

Takim sposobem trzydziestodwuletni Wang Xiao nie potrafił mówić o własnych uczuciach.

Nie potrafił wypuszczać z serca całego napięcia, wyzbył się łez i słabości na rzecz słuchania innych — a w tym bym niewyobrażalnie dobry.

Na tykającym, hotelowym zegarze wybiła druga w nocy. Vincent nie miał pojęcia, ile czasu minęło od potyczki z Chaoxiangiem, kiedy zajechali do hotelu ani jak długo siedział z Charliem na zimnej podłodze, ale nie miało to większego znaczenia. Nawet nie spoglądali na siebie. Obaj byli wpatrzeni w nocne niebo, a butelka wypełniona białym, półsłodkim winem jedynie podawana była z ręki do ręki. Obaj siedzieli oparci o łóżko z porozrzucaną kołdrą, a wiatr, wpadający przez otwarte na oścież drzwi balkonowe, muskał chłodem zaróżowione od alkoholu policzki.

— Przepraszam — szepnął Xiao, rozpinając mozolnie guziki czarnej, obcisłej kamizelki. Nawet mrok materiału spowiły ślady szkarłatnej krwi. — Gdybym wiedział, że dzisiaj mijało pół roku od jej śmierci, nie proponowałbym ci wyjścia ze mną.

Mozolnym, dość koślawym ruchem zrzucił wierzchni materiał, porzucił gdzieś w odmętach hotelowej pościeli. Odpiął jeszcze trzy górne guziki zakrwawionej na rękawie koszuli, kiedy Charlie pokręcił żwawo głową.

— To nie twoja wina. To ja zjebałem. Pozwoliłem sobie zapomnieć — westchnął cierpiąco czarnowłosy, odrzucając głowę do tyłu. Krajobraz na rozgwieżdżone niebo zamienił na ozdobne, rzeźbione kasetony na suficie. — Chociaż, gdybym został w domu albo poszedł na tę mszę, pozwoliłbym, aby ból ponownie mnie dopadł. Wszystkie emocje i uczucia, które udało mi się uśpić pędem nowego życia, na nowo powaliłby mnie na kolana. Powinienem o niej pamiętać, żywić szacunek i mówić o niej dobrze, ale jednocześnie żyć dalej. Myślę, że ona też by tego chciała.

Vincent pokiwał głową, stukając paznokciem w szklaną główkę butelki.

— Myślisz, że byłaby szczęśliwa, widząc cię ze mną? — zasugerował, odwracając głowę w stronę Charliego.

Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, w mroku nocnego pokoju hotelowego, oświetlani jedynie przez blask żyjącego pełną parą Chicago, lśniły jedynie nikłe, pijackie przebłyski w stanowczo nietrzeźwych ślepiach. Obaj uśmiechnęli się kąśliwie w jednej chwili, gdy cisza przedłużyła się do tego stopnia, że nikłe chichoty rozpłynęły się w powietrzu niczym ciepła, rozbudzająca chmura.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz