47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?

126 24 0
                                    

                 Nowy Jork był rajem dla osób spragnionych bodźców w życiu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                 Nowy Jork był rajem dla osób spragnionych bodźców w życiu. Dla szalonych ekstrawertyków, których nie odstraszał całodobowy huk i tysiące świateł migających z każdego zakątka. Dla Vincenta cała Ameryka była paskudna i przerysowana. Wszystko tu było wielkie, głośne, przytłaczało jego zażyłą duszę spokojnego introwertyka. Co prawda w Chinach lubował się w imprezach. Szczególnie gdy tkwił w psychicznym dołku, poniżej zdrowego marginesu społecznego, kiedy każda cząstka umysłu kazała mu zatracić się w używkach, alkoholu i niszczycielskim towarzystwie.

Ameryka nie ciągnęła go do zabawy. Wręcz przeciwnie, ten przerysowany kraj wyciągnął wewnętrznego emeryta, który stawał na balkonie o szóstej rano i podziwiał ten sam od czterdziestu lat krajobraz pobliskiej dzielnicy. Z tym wyjątkiem, że Xiao mógł poszczycić się widokiem na panoramę porannego Nowego Jorku dopiero budzącego się ospale. Stojąc o poranku na balkonie apartamentu, z kubkiem kawy i wiatrem muskającym leniwie nagą pierś, nie podziwiał betonowych szczytów i niknących w pędzie samochodów. Wpatrywał się w rozciągającego się dwa metry przed nim Charliego.

— Tylko psychopaci i czterdziestolatki przeżywające kryzys wieku średniego rozciągają się na tarasie o szóstej rano — mruknął, rozcierając nie do końca wybudzone ze snu oczy.

Charlie rozciągający mięśnie ud, słysząc głos blondyna, roześmiał się perliście i się wyprostował. Poprawił ciemną koszulkę na ramiączkach i roztrzepane, atramentowe kosmyki, po czym sięgnął po butelkę wody.

— Tobie drobne ćwiczenia również by nie zaszkodziły. Zachowujesz się jak kot kanapowy.

Xiao prychnął. Odstawił kubek z wypitą do połowy kawą, przystając obok Charliego przy oszklonej barierce.

— Kot przynajmniej jest chytry i przebiegły.

— Na pewno niekanapowy. Zanim by się wybudził ze snu, już dawno byłby w połowie pożarty.

Blondyn uśmiechnął się kącikiem ust.

— O to się nie martw, najdroższy.

Charlie jeszcze rzucił coś bliżej nieokreślonego pod nosem, po czym wypił na raz połowę niegazowanej wody z butelki. Xiao przyglądał mu się, omiatając wzrokiem napięte mięśnie ramion, ud czy odsłoniętych łydek. Wracał do kondycji sprzed mentalnego upadku. Vincent do tej pory pamiętał ich pierwsze spotkanie, podczas którego ukrył nikłe zmieszanie związane z masywną sylwetką Wilsona. Widać było zapał do siłowni, ćwiczeń i całego zdrowego trybu życia, a tego Xiao nigdy nie potrzebował. Nigdy nie upatrywał większej masy ciała, był chudy i wysoki niczym konar, kondycję miał tragiczną, a na poprawienie tego stanu był stanowczo zbyt leniwy.

Gdy Charlie odrzucił butelkę, przystanął obok Vincenta, opierając ramiona na barierce. Obaj skierowali spojrzenia w stronę zachmurzonego nieba. Duszność wisząca w powietrzu i ciemniejące chmury sugerowały, że w drodze powrotnej do Waszyngtonu towarzyszyć będą pioruny. Xiao miał wrażenie, jakby burzowe chmury wisiały nad nimi już od wczoraj. Wrócili do hotelu zaraz po skończeniu się pokazu fajerwerków. Zastali w apartamencie zapitego Florence, który ostatkami sił mamrotał coś o końcu świata i wlewał do gardła resztki taniego whisky. Marshall wyparował. Możliwe, że był na imprezie na szczycie Empire State. Nie obchodziło ich to, żaden z nich nie miał większych sił na wszczęcie poszukiwania fioletowowłosego. Zamiast tego skradli sobie kilka namiętniejszych pocałunków, wymienili kilka szeptów i zasnęli z przytłaczającego zmęczenia w swoich objęciach. W Waszyngtonie musieli być jeszcze przed południem, a Vincent już wiedział, że nie odwlecze konsekwencji spotkania z Chaoxiangiem. Nawet nie chciał spoglądać na listę nieodebranych połączeń.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz