76. Czarno-biało

1.3K 71 16
                                    

                         ♡ Ares ♡

W głowie mi szumiało.. nic nie widziałem. Wszędzie było ciemno. Przerażenie miało nademną przewagę. Słyszałem głośne stuknięcia oraz głosy. Ktoś mnie dotykał.

— Halo proszę pana... słyszy mnie Pan?

— I jak? — Usłyszałem kobiecy głos, ale tak jakby był gdzieś w oddali. Nie mogłem otworzyć oczu, nie pamiętałem przez moment co się stało.

— Żyje, zaczyna się kręcić. Podajcie mi kołnierz oraz dajcie tutaj noszę. Musimy go wydostać, żeby dostać się do kobiety. — Te słowa wystarczyły.. "do kobiety". Otworzyłem oczy i widziałem jak przez mgłę. Zaczęło do mnie docierać co się wydarzyło. Byliśmy już tak blisko domu kiedy nadjechała ta ciężarówka i nagle zjechała centralnie na nas, a później była tylko ciemność.

— Otworzył oczy. — Usłyszałam, ale wciąż byłem otumaniony. Wszystko mi szumiało i piszczało w uszach. Wszystko było czarno–białe. Czułem mocny ból głowy oraz lewej ręki, nogi również mnie bolał ale nie było dramatu. Starałem się odnaleźć oczami moją narzeczoną.

— Ona żyje? — To jedyne słowa jakie udało mi się wychrypieć. Miała zamknięte oczy i się nie ruszała.

Nie.. nie.. nie. To nie może być prawda, ona żyje, tak samo jak nasze maleństwo. Wszystko się ułoży!

Te słowa powtarzałem sobie w głowie kiedy czułem jak próbowali mnie wydostać z samochodu. Jak mantrę mówiłem sobie w kółko, że moja Vic żyje tak samo jak nasze maleństwo. Nie mogło być inaczej. Nie gdy wszystko miało się ułożyć w końcu.

Czułem jak kładą mnie na noszach i transportują do karetki. Musiałem coś zrobić. Adrenalina zaczęła pulsować w mojej głowie. Walczyłem o to by być blisko swojej rodziny. Musieli mnie zrozumieć. A jeśli nie byłem wstanie się bić. Nie mogłem zostawić tutaj swoich kobiet, nie mogły być teraz same. Ja musiałem wiedzieć czy żyją, czy wszystko z nimi dobrze. Spojrzałem na auto i dotarło do mnie wtedy w jakim jest stanie. Tir uderzył w przód i lekko odbił, ale jego przyczepa uderzyła w tył samochodu I na niego spadła. Kobieta, która starała się mnie opatrywać zerknęła w punkt, na który patrzyłem.

— Przykro mi, ale żadne z nich nie przeżyło. Ciężar jaki na nie spadł był zbyt duży aby przeżyły. — Nie odezwałem się. Łzy zaczęły mi spływać po polikach. Straciłem część rodziny bo jakiś idiota nie potrafił kierować.. bo.. bo właśnie co?

— Co z kierowcą tira? Jeśli to przeżył sam go zabije!

— Nie przeżył. Nadział się na drzewo kiedy wyleciał przez przednią szybę. Był pod wpływem alkoholu. Bardzo mi przykro z powodu tego co się stało, ale muszę Pana opatrzyć i zabrać do szpitala.

— Muszę wiedzieć co z moją żoną i dzieckiem.

— Ma Pan złamana lewą rękę I to na dodatek jest złamanie otwarte. Najprawdopodobniej skończy Pan że śrubami aby móc jakoś nią funkcjonować im dłużej zwkleamy tym gorzej.

— Nie ruszę się stąd dopóki się nie dowiem czy z nimi wszystko dobrze... że.., że żyją.

— Niech się Pan nie ruszą zaraz wrócę. Dowiem się wszystkiego.

Jeśli ona sądziła, że będę tutaj siedział bezczynnie kiedy nie wiem co dzieje się z moimi najważniejszymi osobami to się grubo myliła. Ja musiałem sam to usłyszeć. Nie było innego wyjścia. Ona mogła wmówić mi wszystko abym tylko odpuścił i pojechał z nią do szpitala.

Mimo, że każdy krok sprawiał mi ból, nie mogłem się poddać. Musiałem dać radę dla nich. Musiałem być blisko moich dziewczyn. Szedłem na przód, widziałem jak strażacy rozcinają samochód aby bezpiecznie wydostać Victorię. Bałem się.. Tak cholernie się o nie bałem. Kiedy strażacy skończyli swoją robotę, w grę wkroczyli ratownicy medyczni. Ta kobieta co mnie opatrywała stała i czekała na informacje, które miała mi przekazać.

Oby kurwa były dobre bo będę miał wiele ofiar na swoich rękach.

Zmierzałem w ich kierunku, byłem coraz bliżej. Słyszałem co mówią. A to wcale niczego nie ułatwiało.

— Jej stan jest krytyczny. Dziecko żyje. Musimy jak najszybciej dotrzeć do szpitala i zrobić operacje. Mamy mało czasu jeśli chcemy uratować obie.

Dwóch ratowników chwyciło za noszę i pędzili do karetki jak najszybciej się dało. Jej stan był krytyczny, a to oznaczało bardzo nikłe szanse na przeżycie. Cały świat stanął w miejscu. Czułem się tak jakby ktoś zatrzymał czas i raz po raz uderzał mnie czymś prosto w serce. Nic nie miało już znaczenia oprócz tego aby one przeżyły. Robiłem wszystko aby odciągnąć nas od tej gorszej części świata, do której należałem, ale mimo wszystko, ktoś miał dla nas inny plan. Nic nam nie ułatwiało tego życia. Już miało być dobrze, jechaliśmy do naszego nowego domu. Mieliśmy cieszyć się każdym dniem wyczekując narodzin naszej córeczki, a teraz nawet nie widomo czy będziemy wszyscy razem. Musiałem wierzyć, że jakoś to będzie. Zaufać lekarzom i powierzyć im życie swoim bliskich.

— Pański telefon. — Głos znajomej już ratowniczki wyrwał mnie z transu. Wziąłem od niej urządzenie i dałem się poprowadzić do karetki, zrezygnowany ze wszystkiego. Chciałem już jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Blisko Vic i naszej małej C. Wszystko musiało być dobrze.. w końcu musiało nam się udać. Zbyt wiele już przeszliśmy aby teraz się poddać. Walczyliśmy z przeciwnościami losu razem i udawało nam się iść na przód. Więc i tym razem nam się uda.

Na sygnale jechaliśmy do szpitala dotarliśmy tam po jakiś piętnastu minutach. Co mnie pocieszało, bo to oznaczało, że tamta karetka była jeszcze szybciej i, że aktualnie Victoria leżała już pewnie na stole operacyjnym i udzielano jej pomocy, a to było najważniejsze. Po przyjedzie podałem nasze dane, które były potrzebne do założenia kart i mnie również skierowano na operacje. Chcieli mnie znieczulić całkowicie, ale się nie zgodziłem i tak prawie nic nie czułem, a nie chciałem zasypiać kiedy moją kobieta mnie potrzebowała. Zgodziłem się na tą operacje z przymusu, a raczej dlatego, że zagrozili mi, że mnie nie dopuszcza do dziewczyn, a na tym mi zależało najbardziej. Po dwóch godzinach siedziałem przed salą operacyjną, gdzie znajdowała się Victoria. Założyli mi gips, co nie było mi na rękę, ale musiałem zrobić wszystko aby jak najszybciej dojść do siebie. Oprócz złamanej ręki, miałem założone szwy na głowie oraz lewym udzie. Tamte rany na całe szczęście nie były jakieś poważne. Nic teraz nie byli poważniejsze niż stan Vic i naszej córeczki.

— Pan Ares? — Głos mężczyzny rozległ się w poczekalni, a ja od razu podniosłem się i ruszyłem w jego kierunku.

— Co z nimi? — Zapytałem, walcząc ze łzami bo właśnie strach brał nademną władzę.

— Ma Pan śliczną córeczkę. Jest całkowicie zdrowa i nic jej nie dolega. — Ulżyło mi na te słowa, a na moich ustach wkradł się lekki uśmiech, ale wciąż bałem się o Vic.

— A co z moją żoną?

— Przeszła operacje, jej stan jest stabilny, póki co musi odpoczywać więc jeszcze jej nie wybudzaliśmy, jej ciało lepiej się tak zregeneruje. Przeniesiemy Państwa na odpowiednią sale. Pielęgniarka Panu wszystko pokaże. Ma Pan naprawdę dzielne dwie kobiety. — Mężczyzna poklepał mnie po ramieniu i wrócił na salę, a ja ponownie usiadłem na poczekalni. Czekałem aż przyjdzie po mnie pielęgniarka i zaprowadzi do odpowiedniej sali.

Japierdole mam cudowną zdrową córkę! A Vic żyje, a jej stan jest stabilny! Byłem dumny z tego jak dzielna była i walczyła o siebie i nasze dziecko.. nie pozwoliła organizmowi się poddać.

Buziaczki I do następnego:***
Jeśli się podoba zostaw komentarz I głos ♡♡♡

Chcę usłyszeć Cię ponownie ZAKOŃCZONA/POPRAWKIWhere stories live. Discover now