Rozdział 27

5K 260 181
                                    

Maddie's P.O.V.

Siedzę na kolanach Caluma, z nogami przewieszonymi przez uda Luke'a, bo w taksówce nie było miejsca dla pięciu osób. Przeglądam torebkę Alex w poszukiwaniu jej telefonu, ale zabrała go ze sobą. Jak zwykle. Trochę wypiła i się ulotniła. Zawsze tak robi, naprawdę. Przy pierwszych czterech razach się martwiłam, ale to kwestia przyzwyczajenia. Niestety Ashtona to nie przekonuje.

Mike i Luke są zbyt wypici, żeby w ogóle rejestrować, jak bardzo ich przyjaciel jest zmartwiony. Caluma udało mi się przekonać, co do tego, że z pewnością nic jej się nie stanie.

Właśnie... Calum. I nasz pocałunek. W moich żyłach krąży zbyt wiele alkoholu, żeby zastanawiać się, dlaczego to się wydarzyło. Gdy wstanę i pokonam kaca przyjdzie czas na roztrząsanie tego. Teraz po prostu cieszę się z tego, że mogę oprzeć się o jego tors i położyć głowę w zagłębieniu szyi, a on gładzi palcami moje udo.

- Powinniśmy jej poszukać – odzywa się nagle Ashton, odwracając się w naszą stronę. Siedzi na przednim siedzeniu i przez cały czas tupie nogą.

- Nie ma po co, Ash – odpowiadam cicho. Jestem śpiąca.

- Ale jej się coś może stać – stara się mnie przekonać, ale ja tylko uśmiecham się pod nosem. – Nie zna miasta.

- Kiedyś byłyśmy ze znajomymi w Strandviku, wyszła po pijanemu i wróciła po dwóch dniach. Nie bój się, nic jej nie będzie – zapewniam go, a on patrzy na mnie tymi swoimi dużymi oczami. – Naprawdę. A na tamtej wsi to nawet porządnego sklepu nie ma. Było ryzyko, że zjedzą ją kozy w górach, albo utopi się w morzu i nic jej się nie stało.

- To żeś mnie pocieszyła! – wybucha blondyn i obrażony patrzy znów przez przednią szybę. – A jak się utopi, albo ktoś ją okradnie? Albo co gorsze coś jej zrobi?! Pomyśleliście o tym?!

- Daj spokój stary – uspokaja go Calum, a Mike wybucha śmiechem. Spoglądam na niego zdezorientowana.

- Przypomniało mi się, że Luke kiedyś też zaginął po pijanemu – opowiada Clifford. – Myśleliśmy, że wybrał się na wyprawę po Kansas City, a okazało się, że wyrzucił wszystkie półki z lodówki i siedział tam przez cztery godziny!

- Nie pomagasz – burczy Ash.

***

Alex's P.O.V.

Leżę na ławce, bawiąc się włosami, które zwisają z siedziska. Mam gdzieś, że większość z nich leży na ziemi, bo są zbyt długie. Śmieję się sama do siebie, bo dlaczego nie? Śmiech to zdrowie.

Telefon leży na moim brzuchu i wibruje co jakiś czas. Jakiś obcy numer z kierunkowym z Australii dzwoni najczęściej. Nie mam zamiaru odbierać. Uwielbiam siedzieć sobie samej w takim stanie. Gdy napiję się więcej alkoholu, to jestem zupełnie świadoma tego stanu.

Zaczyna świtać, a mając na uwadze, że jest zima, to znaczy, że dochodzi ósma rano. Nawet nie wiem, ile już tak leżę na tej ławce. Odkąd tutaj przyszłam, wypaliłam dwa papierosy. Od godziny po parku przechadzają się mieszkańcy Sydney. Albo są na spacerach z psami, albo śpieszą się do pracy lub szkoły.

Telefon znów wibruje, więc podnoszę się i sprawdzam, kto znów do mnie wydzwania. Nienawidzę, gdy robią to w tych momentach! To znów ten Australijski numer, więc domyślam się, że to któryś z chłopaków. Oprócz Mike'a, bo mam jego numer.

A co mi tam... Przeciągam palcem po ekranie i przykładam telefon do ucha.

- Alex! W końcu odebrałaś! Gdzie jesteś?! – głos Ashtona wręcz mnie ogłusza, więc odsuwam telefon na kilka centymetrów od ucha. Zaczynam się śmiać.

Meet your idols || 5sosWhere stories live. Discover now