Rozdział 44

4.4K 203 123
                                    

Alex's P.O.V.

Otwieram oczy i staram się znaleźć telefon, który wciąż wydaje dźwięki gdzieś w pościeli. Po minucie sam cichnie, a ja przeciągam się na łóżku z cichym pomrukiem.

Poniedziałki są do dupy. Ale nie tak bardzo, jak piękne sny, których pamiętam każdy szczegół. Tym bardziej, że ten jeden był cholernie realistyczny, ale jednocześnie zbyt piękny, by być prawdziwym. Ja – nie umiem śpiewać. Pani Verdund – nigdy mnie nie pochwali, bo też nigdy nie usłyszy. Sara Aukrust – za bardzo kocha Bergen, żeby się stąd wynieść. Mathias – jest obrażony, a dzisiaj z pewnością urządzi mi scenę zazdrości o zdjęcie, które opublikował Ashton. Maddie – ona... w sumie zrobiłaby każdą z tych rzeczy, które zrobiła w moim śnie.

Podnoszę się z materaca i staram się rozczesać palcami włosy. Nie mam zbyt wiele czasu, więc biorę szybki prysznic, suszę włosy i robię delikatny makijaż. Wkładam podarte spodnie, bluzę z logo Flasha i trampki. Nie mam ochoty jakoś bardzo się wysilać.

Zamiast torebki biorę dzisiaj plecak, do którego przerzucam wszystkie książki, zeszyty i drobiazgi. Pakuje jeszcze portfel i butelkę wody. Nie mam w tym momencie ochoty na jedzenie, więc może później skuszę się na obiad w knajpie na terenie zoo.

Spinam włosy w wysoki kok, nakładam bordowy kaptur na głowę i wkładam skórzaną kurtkę. Pakuję paczkę papierosów i zapalniczkę do kieszeni, zabieram plecak, telefon i klucze, po czym wychodzę z domu, zamykając drzwi na klucz.


meow @goldenpsycho 5 września 2016 <------ to nie jest mój dzień


Wychodzę przed blok i staję pod daszkiem, żeby nie zmoknąć za bardzo. Maddie ma jeszcze czas, żeby się zjawić, bo codziennie spotykamy się dwadzieścia po siódmej, a jest dopiero siódma. Opieram się o ścianę i odpalam papierosa, po czym zaciągam się słodkawym dymem. Chyba przerzucę się na inne, bo jagodowe już mi się znudziły.

Naprawdę nienawidzę tych dni, w których po prostu nic mi się nie chce. Nie żebym na co dzień była jakoś bardzo aktywna, ale to jest ten dzień w którym grawitacja działa z potrojoną siłą i mogłabym położyć się na chodniku, żeby przespać cały dzień.

Gdy gaszę papierosa pojawia się Maddie z promiennym uśmiechem na twarzy i parasolką – pandą. Ma na sobie oliwkową kurtkę, jak zwykle rozpiętą i mimo, że jest pod parasolem, ma na głowę naciągnięty kaptur. Przez rozpiętą kurtkę widać jej ukochaną bluzę z niedźwiadkiem pandą. Ma też na sobie czarne jeasny i bordowe adidasy.

- Co się tak cieszysz? – burczę, splatając palce w kieszeni bluzy. Nie noszę jej zbyt często, bo jest odrobinę za duża, ale i tak ją kocham, bo jest cieplutka.

- Nienawidzę życia – odpowiada z uśmiechem, poprawiając włosy, które wystają spod kaptura. Wspominała ostatnio, że planuje zmienić kolor, bo po małej wariacji w Australii czas coś zmienić. Pewnie już nie długo się zafarbuje, bo ma już okropne odrosty. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że naturalnie jest blondynką. – Mam sprawdzian, na który uczyłam się cały dzień, a nie umiem ani słowa. Mama mnie zabije – podsumowuje, wzruszając ramionami.

Oh, prawdziwy test przyjaźni. Obie mamy zły dzień.

- Jedziemy busem, bo nie mam zamiaru zabić się na śliskiej ulicy – rzucam i ruszam w kierunku przystanku autobusowego. Teraz już tylko mży, ale i tak czuję, że moknę z każdą chwilą coraz bardziej.

Meet your idols || 5sosWhere stories live. Discover now