Droga dobiegła końca. Lektor GPS'a poinformował nas, że jesteśmy na miejscu. Faktycznie, przed nami ukazał się niewielki domek, przy nim znane wszystkim auto, obok widziane na zdjęciu jezioro.
- Zajebię go, przysięgam! - Veronica wcisnęła torebkę w klatkę piersiową Ashtona, poprawiła długie, doczepiane włosy i pobiegła do drzwi - Otwieraj skurwysynie! - waliła w nie pięścią - Otwieraj, powiedziałam! - krzyczała nerwowo;
- Pozwól, że pomogę. - uśmiechnął się brunet, po czym delikatnie nacisnął na klamkę; drzwi zostały otwarte, a płomienie w oczach Veronici przeniosły się prosto na Ashtona;
W środku domek nie przypominał w ogóle miejsca, które ktokolwiek mógłby zamieszkiwać. Na meblach utrzymywały się hektolitry kurzu, okna mimo przyjemnej jeszcze pogody były zamknięte. Nie widzieliśmy butów, kurtek, innych ubrań. W łazience również nie postawiono kosmetyków, nie powieszono ręczników.
- Coś tu zbyt pusto. - mruknęła Veronica; spojrzała raz jeszcze na samochód - Może nie jest jego?
- Oczywiście, że jest. - odpowiedział Ashton - Kwestia znalezienia tego idioty.
- Idioty? Jak możesz się tak wyrażać o moim bracie? - uniosła brew;
- Jeszcze kilka minut temu nazywałaś go skurwysynem? - Ashton również uniósł brew, naśladując dziewczynę mimiką i głosem;
- A ty jeszcze kilka lat temu śmiałeś się określać moim chłopakiem. - spoważniała;
- A to w kontekście czego powiedziałaś? Bo trochę nie zrozumiałem. - chłopak przechylił nieco głowę w bok;
- I nie musisz. - urwała Veronica;
- Nie no, powiedz, jestem ciekaw co miałaś przez to na myśli. Obrażałem cię w ten sposób? Hańbiłem?
- Nie przesadzasz troszkę?
Kiedy (dawna) para wymieniała coraz krótsze, ale za to głośniejsze zdania, ja nie traciłam werwy w poszukiwaniach i wyszłam na taras, żeby sprawdzić, czy może tutaj nie ma śladów o Schistadzie.
- Gdzie jesteś... - mówiłam półszeptem, lustrując dokładnie każdy zakamarek; kiedy w końcu coś dostrzegłam, było już za późno.
Za moimi plecami rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i kobiecy krzyk.