#5

2.7K 102 0
                                    

Jeden z najlepszych melanży w mieście? No nie powiedziałabym.
Przyjechaliśmy tam o godzinie 21:00. Schistad przywitał się z gospodarzem i wręczył mu dwie flaszki wódki. Odbiorca był zachwycony podarunkiem i od razu zaprowadził nas do, jego zdaniem, lepszego miejsca, z czym też bym się cholernie kłóciła. Poszliśmy do wielkiego salonu przepełnionego tańczącymi ludźmi. Czy mogłabym to nazwać tańcem? Raczej jakąś wspólną orgią. Widok ocierających się z każdej strony o siebie ludzi mnie tak obrzydzał, że aż musiałam stamtąd wyjść.
- Gdzie idziesz?! - poczułam na nadgarstku dłoń siostry.
- Toaleta. - wskazałam na łazienkę. Dziewczyna chwilę patrzyła na mnie z niedowierzaniem, jednak potem odpuściła i pozwoliła mi iść. Zaświeciłam światło w toalecie i pobiegłam w zupełnie innym kierunku. W kierunku ogrodu.
Ogród nie był aż tak przepełniony. Byli w nim jeszcze nie aż tak pijani ludzie. Po zamknięciu drzwi muzyka była nie aż tak mocno słyszalna. Był to totalny raj na ziemi. Znalazłam ogrodowe krzesło. Usiadłam więc na nim wygodnie i cicho westchnęłam. Naprawdę nie musiałam tutaj być. Zamknęłam oczy i próbowałam się odprężyć. Niestety nie było to mi dane, ponieważ jakiś idiota wylał na mnie kubek piwa.
- Ty jesteś normalny?! - krzyknęłam i podniosłam wzrok na winowajcę, będąc pewna, że to Schistad. O dziwo, stała przede mną blondynka. Ta sama tlenówa, z którą Christoffer lizał się przed szkołą.
- Chcę porozmawiać. - skrzyżowała ręce i patrzyła na mnie ze wściekłością w oczach.
- Nie mamy o czym. - wstałam i ruszyłam do wejścia do domu. Zostałam jednak szarpnięta i odwrócona w stronę tej loszki.
- A imię Christoffer ci nic nie mówi?!
Ja pierdolę.

Hi, Schistad.Where stories live. Discover now