Prolog

2.7K 157 16
                                    

Co noc śni się jej ten sam sen.

Za oknem panuje piękna, gwieździsta noc, a ona jest zupełnie sama w swoim pustym, ogromnym domu. Sen jest tak realistyczny, że aż namacalnie czuje charakterystyczny chłód palców nocy na swoim zaspanym ciele. Bez problemu może wszystko dotknąć, powąchać, poczuć. Zdaje sobie sprawę z otaczającego ją świata. Wliczając w to jej samotność, ponieważ oprócz towarzyszących jej gwiazd, śladu po drugim człowieku brak.

Nie słyszy żadnych ludzkich odgłosów. Żadnego śmiechu, krzyku, przekleństwa. Nic. Nikt nie krząta się po kuchni, mimo że stoły są pełne jedzenia, a z ogromnych garnków unosi się para. Nikt nie pielęgnuje ogrodów, mimo że ma wrażenie, iż słyszy odgłosy ogrodowych nożyc i wyrywania chwastów. Nikogo nie ma w pralni, mimo suszących się tam za każdym razem świeżo wypranych materiałów. Nigdzie nie ma żywej duszy, ale dom i wszystko dookoła wygląda, jakby tętniło życiem.

Wszystko dookoła, łącznie z jej przeczuciem, utwierdzają ją w tym, że to wcale nie sen.

To jej prawdziwe życie.

To prawdziwe miejsce, a ona utknęła między rzeczywistością, a snem.

Znajduje w nim różne przedmioty, których nie widziała nigdy w swoim domu. Raz jest to jakaś książka otworzona na konkretnej stronie albo jakiś pusty kubek i talerzyk z okruszkami jedzenia leżący na stole w salonie. Innym razem, jest to niepościelone łóżko i poduszki na podłodze, albo pióro i otwarty notatnik z zapiskami stworzonymi za pomocą zamaszystych pociągnięć pióra.

Za każdym razem ma wrażenie, że ktoś tutaj żyje. Mieszka w jej domu, ale żyje swoim życiem i używa własnych rzeczy. Jakiś obcy zawładnął jej rodzinną przestrzenią i pozbywając się dowodów egzystencji jej rodziny, stworzył swój własny, złudnie identyczny dom.

Są tu te same meble, dywany czy lustra, ale reszta jest inna. Atmosfera tego domu jest inna. W gabinecie jej ojca są książki, ale to nie są jego książki. Stoi tam jego biurko, ale na nim nie leżą jego papiery i dokumenty. W pokoju jej matki wydaje się, że wszystko jest takie same, ale nie ma tam żadnej z jej orchidei czy garderoby wypełnionej po brzegi. W salonie, na stole, nie ma tej okropnej, złotej i kiczowatej zastawy, jak i tych przeklętych białych kwiatów lilii pachnących jak najgorsze wspomnienia. Są za to zwykłe czarne talerze, a pośrodku w pięknym, szklanym wazonie, są zawsze te same słodkie kwiaty – piwonie.

Tylko jej pokój wygląda, jakby naprawdę należał do niej. W nim nic się nie zmienia. Jeśli położyła gdzieś jakiś przedmiot poprzedniego wieczoru, to on tam jest. Nie zmienia swojego położenia. Bałagan nie zostaje wysprzątany. Notatki nie zmieniają położenia. Nikt niczego nie zmienia. Nie rusza. Nie wchodzi tu. Bardzo ją to dziwi, skoro reszta domu została skrupulatnie, wręcz aż zanadto pozbawiona znanych jej przedmiotów.

Aby nie oszaleć z monotonii, w każdym śnie przechadza się po długich korytarzach i zaglądając do setek pomieszczeń, szuka czegoś, czego wcześniej nie widziała. Jakiejś rzeczy czy informacji, która pomoże jej odgadnąć, kto lub co tutaj mieszka.

Próbowała setki razy przywoływać lokatorów tego dobytku, ale nikt się nie pojawiał. Nikt nie zaszczycił dziewczyny obecnością. Jej umysł nie chciał, żeby poznała sennych mieszkańców.

Sen kończy się zawsze tak samo – niewidzialna siła wsuwa się pod jej skórę w dowolnym momencie, każe wchodzić na ostatnie piętro, skręcić w lewo i iść posłusznie w stronę drzwi ze złotą klamką na samym końcu korytarza. Ale kiedy tylko stawia pierwszą stopę na podłodze, czuje ciężką atmosferę nocy, zimna i mroku uderzających w jej zmysły. Otumaniona czuje i widzi, jak nici ciemności owijają się między jej nogami. Jak stopniowo, z każdym następnym jej krokiem, wspinają się po niej jak po drabinie, próbując za wszelką cenę wlać się w nią strumieniami, wypełnić każdą cząstkę jej przerażonego ciała. To zupełnie tak, jakby była wybrakowana, a mrok postanowił ją dopełnić, szukając czegoś, eksplorując ją za każdym razem na nowo, przy okazji dając o sobie znać.

Zaczyna jej się wtedy robić zimno. Przez całe ciało dziewczyny przebiegają dreszcze. Praktycznie nic nie widzi przez gęstą, ciężką ciemność oplatającą ją dookoła. Każdy jej krok staje się wolniejszy, opóźniony, zmęczony. Próżnia ją pochłania, a jedyne co słyszy, to swój własny, ciężki oddech. Czas zwalnia, a ściany zaczynają się do niej niebezpiecznie zbliżać. Przed oczami robi się jej już zupełnie ciemno. Ma wrażenie, że dusi się ciemną mgłą, a kiedy naciska wreszcie klamkę od tych pięknych, czarnych drzwi, żeby uratować się z tego koszmaru, słyszy: ,,Vanessa", wyszeptane jakimś męskim głosem i nagle się budzi.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now