14. Ogień rozświetlający drogę

417 31 4
                                    

Krocząca przez ciemnym las Vanessa wytężala wszystkie swoje zmysły. Czuła się zmęczona, do tego doskwierał jej nieznaczny chłód. Potrzeba położenia się na ziemi mąciła jej w głowie, ale musiała być czujna i uważać – nie wiedziała, co tak naprawdę czaiło się wśród zarośli albo czy ktoś cały czas za nią nie szedł. Nie miała też pojęcia ile przeszła kilometrów, która była godzina, gdzie się znajdowała i w którą stronę się kierowała. Szła po prostu przed siebie kierując się najjaśniejszą gwiazdą na niebie, starając się nie myśleć o życiu, które porzuciła.

Vanessa mieszkała we Włoszech całe swoje życie, a nie była nigdzie. Nic nie zwiedziła, mimo jej żywnych próśb i błagań. Nie pozwolono jej. Myśl, że całą swoją egzystencję spędziła w jednym miejscu, ściskała jej duszę. Była więźniem własnego domu i nie wiedzieć czemu, musiała to znosić przez wszystkie lata.

Pokornie przyjmowała do siebie wszystkie ich odmowy, wszystkie „nie" i „nie ma takiej opcji", ale kiedy kroczyła przez ten las w ciemności, nie wiedząc dokąd zmierza, nie pojmowała, jak zniosła lata w ukryciu. Jak mogła się nie buntować i akceptować taki stan rzeczy? Absurd swojego posłusznego zachowania wzbudzał w niej smutek i złość.

Chyba po prostu przyzwyczaiła się do tego, ale mimo to od zawsze potrzebowała... przygody, czegoś, dzięki czemu jej życie nabrałoby sensu. Szukała tego w książkach, zatracała się w nich całymi dniami, tak samo w nauce i w spacerach po posiadłości. Robiła wszystko, żeby nie myśleć o nudzie; żeby nie czuć się samotnie i zająć czymś swój czas, którego miała aż nadto.

Przemykając w ciemności poczuła wreszcie tą przygodę, która wyciągnęła w jej stronę rękę, a ona właśnie podawała jej swoją własną. Pozwalała się nieść ku nieznanemu. Wierzyła, że idzie w stronę lepszego życia, ale przede wszystkim takiego, w którym będzie wolna, a żaden mężczyzna nie dopuści się zbrodni jej ojca i niedoszłego męża. Od momentu, w którym opuściła rezydencję stała się panią swojego własnego losu. Chciała myśleć, że zawsze nią była, ale ostatnie wydarzenia uświadomiły jej, że się myliła.

Jednak, mimo że rozpierało ją szczęście powstałe na skutek dawki wolności, to rozpaczała nad zostawieniem za sobą ludzi dla niej ważnych, a prawdziwe załamana była tym, że nie zobaczyła się z matką.

Vanessa nie zaprzeczała o braku obecności Beatrice we Włoszech. To jednak nie najgorsze. Najgorsze było przeczucie, że coś się jej stało. Niepokój o mamę nie opuszczało jej ani na minutę. Bała się o nią bardziej niż o samą siebie. Nie powinna tego robić, ale nie umiała pojawiać się i znikać z jej życia tak, jak robiła to jej matka.

Mięśnie nóg zaczęły ją palić niemiłosiernie, w tym samym czasie, w którym niebo postanowiło się rozjaśniać, a z gałęzi drzew zaczęły rozbrzmiewać pierwsze poranne melodie. Nie zatrzymywała się w ogóle. Nie pozwalała sobie na chociażby chwilę przerwy, ale kiedy poczuła, że jeśli za moment nie usiądzie i nie odpocznie, to upadnie na ziemię i już nie wstanie, zatrzymała się i odetchnęła.

Postój Vanessy trwał bardzo krótko – głowa zaczęła jej opadać, a powieki się kleiły. Ruszyła więc dalej, ziewając co jakiś czas.

Przez stres towarzyszący jej od kilku dni, nie odczuwała głodu. Jej żołądek zacisnął się w supeł odmawiając przyjmowania jakiegokolwiek jedzenia. Wmusiła mimo to w siebie resztki chleba, z trudem je przełykając.

Poranne złote promienie wkradające się przez korony drzew, ogrzewały jej z natury jasną cerę, w miarę opaloną przez tutejszy klimat. Wraz z każdą minutą, godziną, stawały się ostrzejsze, mocniejsze i wreszcie grzejąc niemiłosiernie w zenicie, gdy z zaschniętym gardłem i w końcu narastającym głodem, postanowiła zatrzymać się w miasteczku.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now