★ ★ ★

245 24 0
                                    

– Jesteśmy dziećmi bogów – odpowiedział dumnym, ale też chłodnym tonem. – Na pewno mamy coś ze śmiertelników, ale nimi nie jesteśmy. I tak, żyjemy dłużej i jesteśm starsi niż wskazuje na to nasz wygląd. Widzieliśmy więcej i przeżyliśmy więcej niż może ci się wydawać – powiedział do niej.

Zapomniał się.

Naprawdę zapomniał, że rozmawiał z Vanessą.

Jej postawa i to jak na niego patrzyła, gdy domagała się odpowiedzi...

Te jej oczy go zgubiły. Zdecydowanie one. Ten ich kolor i złociste plamki.

W niej było coś takiego, że czasami nie umiał trzymać języka za zębami. Nie potrafił totalnie się zamknąć. I chociaż i tak starał się jak mógł, żeby dowiedziała się jak najmniej, to ostatnimi czasy jakoś mu to nie wychodziło.

Miała nie wiedzieć o Leyli i ich mocach, ani o tym, że mają dwie różne matki, albo o Przystani i tym, w jaki sposób się tu znajdowała. Ale przede wszystkim, miała nie dowiedzieć się, że byli potomkami bogów, a on głupi wygadał jej się pod wpływem...

Nawet nie wiedział pod jakim wpływem.

Przy tej dziewczynie nie był sobą. Nie był Bastianem, który bez zastanowienia zabija i morduje. Nie był synem, który na polecenie ojca manipuluje, zastrasza i odbiera życie. Gdzie był ten bezwzględny i zimny mroczny mężczyzna? Gdzie był Król Ciszy i Pan Tajemnic?

Nie miał pojęcia, ale gdy zauważył zmieniającą się minę blondynki wiedział, że popełnił błąd. Dziewczyna musiała połączyć strzępki informacji jakie dostała od Leyli i od niego samego. Musiała podejrzewać go o jedną rzecz, która była prawdą, a której nie chciał, żeby się dowiedziała – mogła powiązać go z Tylusem.

Jego mroczne moce musiały ją o tym przekonać, ponieważ kiedy wstała, żeby wyjść z pokoju, na jej twarzy pojawiło się przerażenie, a jej oczy... jej oczy przestały się błyszczeć. Przygasły, a plamki zniknęły. Schowały się przed nim, a on nie chciał, żeby tak było.

Nie mógł jej stracić. Nie po tym jak dopiero ją naprawdę poznał. Nie po tym, jak między nimi zaczęła tworzyć się jakaś dobra nić znajomość. Nie mógł jej pozwolić odejść.

Vanessa była dla niego kimś... kimś ważnym, kimś jak Leyla. Musiał mieć ją po swojej stronie, jeśli mieli kiedyś pokonać jego ojca. Musiał ją mieć koło siebie, bo... bo musiał. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale nie mogła zniknąć z jego życia.

Jego rzadkie gadulstwo, które aktywowało się przy niej, mogło zepsuć wszystko. Postanowił to naprawić. Musiał działać, dlatego za nią poszedł. Dlatego kazał jej zostać.

Nie.

On chciał, żeby została.

Potrzebował tego boleśnie.

Nie wiedział, czy powiedziałby jej prawdę. Pewnie tak, ale nie w tym momencie. Nie skłaniał się do tego z wielu względów, ale przede wszystkim dlatego, że Tylus to nie był on. Nie był jak swój ojciec, a gdyby potwierdził, że jest jego synem, to Vanessa nie patrzyłaby na niego jak dawniej. Zaczęłaby pewnie się wycofywać i dystansować, dlatego też nie mógł jej powiedzieć prawdy. Nie teraz.

Jakiż on był rozerwany, a nienawidził się tak czuć!

Chciał ją puścić, widząc jej przerażenie i zakłopotanie, ale równie mocno pragnął, żeby została; żeby mógł jej powiedzieć, że to nie prawda. Wcale nie jest w żaden sposób powiązany z Tylusem. Przecież małe, niewinne kłamstewko nic by nie zmieniło, prawda? Mógłby zapuścić się do jej umysłu i wymazać z pamięci albo zmienić parę wspomnień, jak to robił zazwyczaj dzięki darom od matki.

Nie.

Nie mógłby i dobrze o tym wiedział. Nie mógł ani jej tak okłamać, ani zmienić jej wspomnień. Musiał wreszcie oduczyć się używać na każdym kroku mocy. Potrzebował czego innego, a nie swoich chorych działań. Potrzebował, bo pragnął zmiany od dawna.

Chociaż w środku odczuwał ogromną paletę emocji mówiącą mu, żeby zaczął zachowywać się normalnie i odpowiadał normalnie, to... to nie mógł. Naprawdę nie potrafił albo nie wiedział jak odpowiadać jej inaczej niż zdawkowym, oschłym i zimnym tonem. No i nie wiedział, jak pozbyć się swoich cieni. Zawsze, gdy przeżywał jakieś silniejsze emocje, to się pojawiały i nie potrafił zaradzić temu, żeby całkiem się schowały.

Vanessa zaczęła się cofać, wyglądając już nie tylko na przerażoną, ale też złą.

– I co wtedy? Usiądziemy razem przy herbacie i ciastkach jak ostatnio? Powiesz prawdę i odpowiesz mi na pytania, czy nie? Czy raczej użyjesz na mnie tych twoich mocy i zatrzymasz mnie tu już na zawsze siłą? Po prostu mnie puść. Porozmawiamy, kiedy indziej, a teraz po prostu mnie puść.

„Nie zatrzymałbym cię tu siłą" – pomyślał, nie mogąc przecisnąć tego przez gardło. – „Nie ciebie."

A potem wynikła z tego ta jej próba ucieczki i choć nadal pozostawał przy swoim przekonaniu, że nie uwięziłby jej w Przystani, to zagrał w jej grę, która przyniosła mu tylko i wyłącznie okropne uczucie, a skończyła się jeszcze gorzej.

Vanessa cała w nerwach, wściekła na jego zachowanie, powiedziała, że jest najgorszym co ją w życiu spotkało.

To zabolało. Poczuł się zraniony jej słusznością.

No i pojawiła się Leyla. Zerknął na nią pozwalając sobie na ściągnięcie maski.

Chciał wyglądać wreszcie jak ktoś, kto również może przeżywać jakieś emocje, przez które cierpi. Bezsilność na jego twarzy świadczyła o tym, się bał. Bał się, że Vanessa go opuści, a on nie mógł jej stracić. Nie miał zamiaru przeżywać następnej straty.

Chciał, żeby jego siostra zobaczyła to wszystko, nawet jeśli mogła już uważać go za słabeusza. Nawet jeśli miała zadawać mu później pytania, to chciał, żeby wiedziała, że jej brat ma serce, a nie kamień. Że ma w sobie uczucia i emocje, a nie tylko bezdenną pustkę i gorycz.

Leyla mogła to wszystko zobaczyć, ale nie Vanessa. Był jej więc wdzięczny, gdy ją zabrała. On nie potrafił zrobić niczego więcej, jak tylko pójść do barku z alkoholami w gabinecie jej ojca i wypić tyle, żeby zapomnieć; żeby odpędzić od siebie złe myśli i to, że najprawdopodobniej Vanessa myślała, że jest jak swój własny ojciec, a było w tym niestety więcej prawdy niż kłamstwa.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now