⭐ ⭐ ⭐

334 29 16
                                    

Metaliczny zapach krwi pojawił się wraz z odzyskaniem przez Vanessę panowania nad rzeczywistością. Coś zaszeleściło pod jej stopami i owiało jej ramiona. Potrała je. Zamrugała. Uniosła głowę.

Znalazła się w lesie.

Nie pamiętała drogi do niego. Nie wiedziała też czy natknęła się na kogokolwiek, skoro musiała jakoś wydostać się z Rezydencji Lilii.

Właśnie. Co się stało z nimi po tym co zrobiła?

Co się stało z nimi, gdy zaczęła... wlewać w nich życie zabrane od Tylusa? A co się teraz stanie, gdy zniknęła zostawiając od tak ojca, a w ogrodach wyrósł nieoczekiwanie las? Co oni wszyscy sobie pomyślą?

Do tej pory uważała, że jej moce mogły tylko pomagać oraz dotyczyć tylko i wyłącznie dobrych rzeczy, ale to, co stało się z Tylusem, albo to, co chciała zrobić ze swoim własnym ojcem, uświadomiło jej, że wcale tak nie było.  Nie czuła jednak żadnych wyrzutów sumienia, że zamiast życia zapragnęła... śmierci.

A do tego te nowe, dziwne szepty. To dopiero było dziwne. Poniekąd przerażające.

Może moce Vity były neutralne?

Może wcale słowo „życie" nie musiało dotyczyć czegoś dobrego?

Może to po prostu nic nie znaczące słowo, które nie określało wcale tego, że miała postępować tylko i wyłącznie dobrze.

Te moce wcale nie musiały tylko dawać życia, jak do tej pory sama myślała. Najwidoczniej mogły też je zabierać, ale czy mogły je odebrać tak naprawdę? Tak do końca i bezpowrotnie?

W końcu to Bastian posiadał przeciwieństwo jej mocy – to on miał w sobie Gwiazdę Śmieci i on nią władał, więc czy aby na pewno Vanessa mogła zabijać, czy tylko potrafiła pozbawiać kogoś cząstek życia?

Za dużo pytań, na które nie mogła sama odpowiedź. Musiała znaleźć kogoś kto by jej pomógł, ale nie Bastian. Nie on – Leyla. Ona na pewno jej pomoże. Może nawet razem ruszą do jej mamy tak jak zamierzały wcześniej.

Nie dane było jej zastanowić się Vanessie, gdzie mogła znajdować się teraz ognista dziewczyna, ponieważ ktoś złapał ją za krwawiącą dłoń sprowadzając w ten bolesny sposób na ziemię.

Krzyknęła i odwróciła się gwałtownie. Przeszywający ból, o którym zapomniała dał o sobie znać. To ponowne uczucie ciepła w sercu również. A potem zaczęła się wyrywać.

– Przestań – rozkazał, władczym tonem Bastian, mocniej ściskając ją za rękę, na co tylko jęknęła. Spokój w jego oczach nie pasował do sytuacji, która rozegrała się niedawno. Nie pasował do tego, czego się o nim dowiedziała. – Przestań znowu się wyrywać i mnie wysłuchaj. Musimy coś teraz zrobi...

– Nie! – krzyknęła i zdrową ręką próbowała go odepchnąć, ale złapał ją również za nią. Szarpnęła się. Nie puszczał. – Nic już z tobą nie zrobię i nie będę tego słuchać. Puść mnie! Wracaj do swojego ojca, ty pieprzony oszuście!

Jak na życzenie, puścił jej zranioną rękę, ale gdy chciała wyswobodzić też tą zdrową zauważyła, że wcale nie zamierzał jej zostawić. Z kieszeni czarnych, eleganckich spodni wyciągnął nóż. Jej oczy się rozszerzyły. Ponownie szamotała się, zapierała nogami, żeby się uwolnić.

„Przyszedł mnie teraz zabić'' – pomyślała spanikowana, gdy szarpała za Więź ich łączącą. Próbowała wejść do jego ciała i zabrać mu życie, żeby przelać je w co innego, albo nawet zatrzymać serce, oddech, odebrać wzrok, ale wszystko to było na marne. Był dla niej po prostu niedostępny. – „Zemści się za swojego ojca".

Jednym pewniejszym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie, ale Vanessa nie odpuszczała. Ciągle odpychała go zranioną ręką, która potwornie bolała. W jednej dłoni trzymał krótki nóż, a drugą znowu sięgnął po jej zdrową rękę.

– Nie wyrywaj się tak. – oznajmił lekko zdyszany, gdy wreszcie udało mu się ją złapać. – Nie zrobię ci krzywdy

Zszokowana przestała się na chwilę szarpać i stanęła normalnie w miejscu.

– Wiesz co, jakoś ci nie wierzę, więc wygrzeb z resztek swojej okropnej osobowo... – przerwała, czując kolejny, pieczący ból na zdrowej dłoni. Z grymasem na twarzy, zerknęła na nią w tym samym momencie, w którym Bastian rozciął swoją. Nie minęła sekunda, a on już złączył mocno ich okaleczone dłonie. Uderzyła w nią fala duszności. Odebrała dech w piersiach. – Coś ty... Coś ty zrobił?

Coś dziwnego, coś bardzo dziwnego czego nawet nie potrafiła ubrać w słowa, wydostało się od ich złączonych dłoni i wędrowało wzdłuż jej ramienia. Parzyło, paliło, było chłodne, łaskoczące i przyjemne jednocześnie. Potężna siła przetoczyła się przez jej wycieńczone ciało. Kolana się pod nią ugięły, ale on złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.

Uniosła przerażone oczy na Bastiana. Otaczał ich mrok, ale pomiędzy ciemności widniały złote plamki, które zaczęły mienić się jak nigdy dotąd. Stały się prawdziwymi gwiazdami. Oni znaleźli się w innym wymiarze. Wisieli na niebie. Świecili gwieździstym blaskiem.

– Uratowałem cię i przy okazji połączyłem nas na wieki.

Chwilę później już ich nie było.

Zniknęli razem w ciemności lasu stworzonego przez Vanessę.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now