★ ★ ★

289 26 7
                                    

Bastian zaczął od tego co mu najlepiej wychodziło – stania w cieniu i obserwowaniu. Vanessa wychodziła właśnie z salonu na taras. Cała w brudzie pozostałym na niej po ulewie, usiadła na jego skraju i położyła się na plecach. Patrzyła na nocne niebo, a on postanowił wreszcie wkroczyć. W końcu miał się ujawnić. Czekał na tą chwilę, a kiedy wreszcie miała nadejść, coś ciężkiego osiadło mu na żołądku. Cofnął się. Już zaczynał rezygnować.

Czy on się... przestraszył? On? Sama Śmierć?

Nie wiedział czy dziewczyna w pełni zrozumie to, co chciał jej przekazać. Bał się jak zareaguje. Bał się, że nie uwierzy w jego historię i przede wszystkim w niego. Bardzo prawdopodobne, że uzna go tylko za wytwór jej wyobraźni.

Nastąpiła wewnętrzną sprzeczność jego osobowości.

Z jednej strony pragnął, żeby poznała jego i prawdę.

Z drugiej ciągle był wierny ojcu i temu co mu nakazał. Był wierny ciemności i mimo wszystko, nie potrafił wyzbyć z siebie resztek posłuszeństwa wobec niego i tego, co mu obiecał.

Przez lata służył mu posłusznie, wierząc w jego sprawę. Stał się wiernym psem na posyłki. Znosił w pokorze wszystkie upokorzenia. Nawet w pokorze przyjął do siebie wiadomość, że będzie musiał umrzeć oddając Mors i jej moce.  Wszystko co robił, robił zawsze z posłuszeństwa i wierności. Został zaprogramowany i zmiany przychodziły mu z trudem.

Aczkolwiek, musiał pamiętać, że znienawidził ojca już bardzo wcześnie. Nienawidził tego co robił ludziom, innym bóstwom, jego rodzinie i jemu samemu. Musiał sobie przypomnieć, że przecież pragnął go zniszczyć; że chciał go pokonać. Jego panowanie musiało się skończyć. Musiały nastać inne czasy, a Vanessa miała mu w tym pomóc.

Dlatego serce podeszło mu do gardła, gdy zauważył jak jej ciało się spięło, a ona wyprostowała się do pozycji siedzącej.

Wiedziała.

Wiedziała, że ktoś za nią stał.

Bastian nie miał pojęcia jak się zachować. Nigdy wcześniej się tak nie denerwował.

Postanowił, że najlepiej będzie, jeśli zostanie Bastianem, którego znał jego ojciec i wszyscy jego podwładni oraz inni, z którymi miał do czynienia. Postanowił grać oschłego, oziębłego i śmiertelnie znudzonego. Zero emocji i zdecydowanie brak spoufalania się. Tylko w taki sposób mógł uchronić się przed emocjami i uczuciami, które znowu się w nim obudziły, gdy odwróciła się i na niego spojrzała. I w tym momencie całe jego życie przeleciało mu przed oczami. Zaczął się obawiać, że ją zniszczy.

Z niezauważalnym mętlikiem w głowie, wszedł do jej umysłu, a później podszedł do niej i przez to, że nie wiedział, jak wytłumaczyć jej skąd się nagle wziął i kim był, uśpił ją jednym ruchem ręki.

Po raz kolejny zachował się nagannie.Bał się jak jakieś małe, lękliwe dziecko.

Zanim wziął ją na ręce i zaniósł do najbliższego pokoju z łóżkiem, wstrzymywał się. Wstrzymał się przed dotknięciem jej ciała. Przecież nie zrobi jej krzywdy. Nigdy nie chciał, nie miał takich zamiarów, ale przecież... przecież ten potwór, który w nim mieszkał, mógł znów niekontrolowanie wynurzyć się na powierzchnię i ponownie zasiać spustoszenie.

Bał się co mogłoby się wydarzyć. Jego ciało zachowałoby się na pewno dziwacznie. Może Mors po styknięciu z jej ciałem, zrobi coś nieprzewidywalnego.

Coś, co mogło mu się za bardzo spodobać.

Od zawsze czuł niewidzialne połączenie między nimi nawet, jeśli dotyczyło tylko Vity i Mors. Jego Gwiazda wolała go do jej, ale on opanowywał swoje emocje i spychał je w dół, pozwalając im żyć w odmętach swojej zepsutej duszy. Dlatego, kiedy wreszcie się przełamał i delikatnie wziął ją w drżące ramiona, poczuł najpierw strach, że się rozpadnie, a potem dopiero, kiedy uświadomił sobie, że ona nie zmieni się w czarny pył, coś wpełzło mu do ciała i zacisnęło się na sercu.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now