9. Wpadając z jednej pułapki w drugą

510 34 1
                                    

Świeżość deszczu, który poprzedniego wieczora nawiedził okolice, oblepiła las swoim błogim zapachem i osiadła na jego dnie. Dookoła unosiła się mleczna mgła, rozpływająca się przez miecze promieni słońca, wkradające się przez wysokie konary drzew. Bursztynowa rosa mieniła się w świetle poranka, a zieleń wyciągała ku niemu swe szyje by dostać całusa. Leniwe skapywanie kropli zostało przerwane koncertem ptaków i podmuchami wiatru. Las budził się do życia, tak samo jak Vanessa, która przez niego kroczyła.

Pocierając dłonie, powoli rozgrzewała się po nocy spędzonej w zimnej jaskini. Wydostała się z niej jakiś czas wcześniej i brodziła przed siebie w błocie, gęstwinie liści i połamanych gałęzi zasłaniających jej widoczność. Nie znając swego położenia, posłużyła się podpowiedzią od czegoś podobnego do intuicji i wyznaczyła drogę w kierunku, z którego przyszła do jaskini. Wiedziała, że w końcu trafi do domu. I miała rację, ponieważ nie błądziła po lesie jak poprzedniego dnia. Pogoda była też zdecydowanie lepsza – nie zanosiło się na burze i przede wszystkim, nastał słoneczny, ciepły dzień.

Do tej pory nie opuścił jej szok, że obudziła się bez żadnych objawów choroby. Nie kaszlała, nie miała kataru ani gorączki. Czuła się, jakby spała w wygodnym łóżku pod mięciutkim kocem. Naprawdę... wypoczęła. Wyspana, ale nadal wyglądająca jak siedem nieszczęść, próbowała połączyć Bastiana z tym stanem rzeczy. Może to on wpłynął na to, że nie czuła się teraz chora?

Nie, on był tylko snem.

Tylko snem.

Nogi same ją niosły. One znały drogę i potrafiły bez jej pomocy trafić do domu. I ostatecznie dzięki ich mocy trafiła do miejsca, które pamiętała i znała – już z oddali zobaczyła wysoki, sięgający prawie nieba żywopłot. W błocie po kolana, kierowała się do ogrodzenia natykając się na swoje drzewo z huśtawką. Silne emocje musiały przyćmić jej pamięć i to przez nie straciła orientację w terenie po sprzeczce z Augustem.

Przecisnęła się przez dziurę jak „Alicja w Krainie Czarów". I choć podobnie do bohaterki tej książki znalazła się w bajecznym ogrodzie, to wiedziała, że panujący tu spokój i harmonia otoczone ciszą zaspanego poranka, były teraz czymś innym niż fantastyczną, bajkową krainą.

Były pułapką.

Za dobrze znała te roślinne ścieżki, żeby nabrać się na ich urok. Za dobrze wiedziała, że to wszystko dookoła, to dodatek do zepsucia sączącego się ze środka domu. Do zepsucia powstałego za każdym razem, gdy jej ojciec wracał na swoje znienawidzone włości.

Już niestety nie mogła rozkoszować się pięknem ją otaczającym, a zamiast tego, musiała zaprzątać sobie głowę tym, jaką bajeczkę sprzedać Augustowi, ojcu i wszystkim którzy będą ją zasypywać lawiną pytań. Na samą myśl o tym, że nie ominie ją tłumaczenie swojej nieobecności, rozbolała ją głowa.

Postanowiła, że podzieli się z nimi tylko tym, że zabłądziła w lesie i usnęła w jaskini,chroniąc się przed burzą. Na pewno nie wspomni ani słowem o Bastianie. Przecież sam jej zakazał, a nawet jeśli nie istniał tylko mimo wszystko był jej wytworem wyobraźni, to wolała nikomu o tym nie mówić. Uznaliby ją za chorą psychicznie i zamknęliby w specjalistycznym szpitalu na oddziale dla obłąkanych. O jej powtarzających się snach wiedział tylko August, nikt więcej, więc nie zamierzała tego zmieniać. Chociaż zaczęła żałowała zdradzenia tego sekretu blondynowi.

Znalazła się przy ścianie budynku, na ścieżce prowadzącej do kuchni. Uznała, że lepiej wejść przez nią do domu. Wolała widok Marcelo niż Andersona albo Augusta.

Burczenie w żołądku Vanessy dawało o sobie znać, gdy poczuła przecudowny zapach przygotowywanego jedzenia. Budząc się w jaskini nie odczuwała głodu. Nie chciała przyjąć do siebie możliwości, że najadła się w śnie z Bastianem. Nie było takiej mowy. To nie działo się naprawdę. Nie miało prawa być prawdziwe, ponieważ przeczyło logice.

Dziedzictwo ŻyciaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant