⭐ ⭐ ⭐

326 26 0
                                    

W piekarni kupiła sobie kawałek Focacci z rozmarynem i parę słodkich rogalików, które pochłonęła w trybie natychmiastowym. Połówkę pierwszego wypieku zostawiła sobie na później, nie mogąc już go dokończyć.

Śniadanie zjadła w zaułku, który znalazła parę przecznic dalej od piekarni. Siedziała na zielonej ławce, obok samotnego drzewa i oglądała życie toczące się na ulicy znajdującej się przed nią. Przy okazji myślała o kobiecie, która wzbudziła w niej mieszane uczucia.

Vanessa nie spytała się jej o imię. Żałowała, że tego nie zrobiła. Rozważała czy do niej nie wrócić. Wypytałaby się o różne inne rzeczy związane z posiadaną przez nią wiedzą dotyczącą tej Więzi Gwiazd. Myślała, że nigdy nie spotka kogoś innego ze złotymi plamkami w oczach, a gdy poznała Bastiana, miała wrażenie, że są jedynymi na świecie, którzy je posiadają. Jednak ta kobieta przeczyła wszystkiemu. Według jej słowom było więcej takich jak Vanessa – ludzi, którzy są „chodzącym cudem" i żyją dzięki Rosalind.

Co to wszystko miało znaczyć?

Wstała, nie chcąc już dłużej o tym myśleć i ruszyła drogą powrotną do portu. Musiała pamiętać po co się tu znalazła – musiała znaleźć statek, który przetransportuję ją na wyspy i odnaleźć tam mamę.

Skręciła w zupełnie inną uliczkę niż ta, na której spotkała sprzedawczynie i po paru minutach, znalazła się już blisko morza. Smród ryb tym razem nie drażnił jej tak jak wcześniej.

W samym centrum portu roiło się od marynarzy i ludzi pracujących na statkach. Większość ubrała się w biały, niebieski, albo czerwony kolor, chociaż dostrzegła też parę zielonych mundurów. Nosili do tego różne nakrycia głowy i odznaki na swoich strojach. Zachowywali się głośno, śpiewając marynarskie piosenki w różnych językach i z różnymi akcentami, pijąc wspólnie w restauracji nieopodal, albo wynosząc lub wnosząc ładunki na pokłady statków wszelakich rozmiarów i rodzajów.

Co jakiś czas niektórzy z nich przenosili wzrok na dziewczynę wybałuszając oczy, ale żaden z nich jej nie zaczepił. Czuła tylko ich badawcze spojrzenia na ciele. Zdawała sobie sprawę z tego, że wyglądała dobrze, ale nigdy nie doświadczyła na sobie tylu par męskich oczu, nawet na przyjęciach w posiadłości. Zawsze udawało jej się wtopić w tłum, ale tutaj, w porcie, czuła, że mężczyźni zachwycali się nią albo jej urodą aż za bardzo.

Błądziła między pomostami, aż natknęła się pierwszą kobietę jaką tu zobaczyła. Żeński osobnik dodał jej pewności siebie i nie myśląc długo, po prostu do niej podeszła.

– Przepraszam bardzo, że pani przeszkadzam – zaczęła mówić po włosku, a czarnowłosa kobieta z upiętymi włosami w kok, przeniosła na nią swoje spojrzenie. Ubrana była podobnie do mężczyzn się tu znajdujących, więc Vanessa doszła do wniosku, że musiała pracować na którymś ze statków. – Potrzebuję się dowiedzieć czy któryś z tych statków odpływa może do Wielkiej Brytanii? Do Anglii? Konkretniej w okolice Londynu?

Kobieta zlustrowała ją wzrokiem. Vanessa przełknęła z nerwów cały zapas śliny.

– Jeśli chcesz się czegoś więcej dowiedzieć, to idź w tamtą stronę. – Wskazała ręką na prawo. – Tam znajdziesz mały budynek. Udzielą ci potrzebnych informacji. Kręci się koło niego dużo ludzi, więc na pewno go rozpoznasz.

– Dziękuję i przepraszam, że przeszkodziłam.

Vanessa mijała po drodze dużą ilość drewnianych skrzynek, sieci i wioseł, aż wreszcie dostrzegła mały, biały budynek, wokół którego kręcili się przeważnie mężczyźni z kartkami w rękach i torbami na ramionach. Z dwóch stron znajdowały się okna, za którymi siedziała kobieta i jeden mężczyzna. Podeszła do końca kolejki doprowadzającej do mężczyzny. Stanęła na jej końcu. Kiedy wreszcie znalazła się przy okienku, pochyliła się lekko uśmiechając się przy tym. Mężczyzna ostrzyżony na łyso, przeniósł wzrok ze swoich zapisków na nią, mówiąc:

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now