7. Pytania bez odpowiedzi powstałe przez koszmar

552 45 22
                                    

Rozkleiła powieki będąc święcie przekonaną, że obudzi się w jaskini na nieprzyjemnym, zimnym i pewnie już mokrym kamieniu.

Tak się nie stało.

Pierwsze co zobaczyły jej zaspane oczy, to biały jak śnieg sufit, a gdy spojrzała w lewo, dostrzegła poduszkę wykonaną z czarnej satyny i ramę dużego, brązowego łóżka. Zszokowana, podniosła się do pozycji siedzącej analizując swoje położenie.

Znała ten pokój.Na pewno w nim kiedyś była. To musiał być jej dom. Tylko szkoda, że go nie pamiętała.

I nagle sobie przypomniała.

Jej monolog do przestrzeni.

Nocny ogród.

Gwiazdy.

On.

Ten tajemniczy mężczyzna. Stał tam na nią patrząc, a później ruszył w jej kierunku i kiedy znalazł się już wystarczająco blisko, wykonał jakiś dziwny gest dłonią, a świat pogrążył się w ciemności.

Pamiętała tylko jego oczy.

W takim razie nie była wyjątkowa. Znalazła kogoś, kto dzielił z nią ową wyjątkowość oczu – tylko jej były barwy otchłani oceanu, natomiast jego kolorem przypominały czarną, bezdenną głębie. Istną czeluść bez dna. Przerażającą czeluść bez dna, w której skrywały się jakieś sekrety.

Kręciła zdrętwiałą szyją po pokoju, szukając jego obecności. Musiał ją tu przynieść. To on ułożył ją na łóżku. Senny stan Vanessy uniemożliwił znalezienie się tu o własnych siłach. No chyba, że nauczyła się lunatykować. Nie czuła się bezpiecznie ani komfortowo z wiedzą, że wytwór jej wyobraźni ją dotykał, a ona nawet tego nie widziała.

Zanurzyła bose stopy na puchowym dywanie i poprawiła ułożenie pomiętej sukienki. Obejmując się ramiona, podeszła do okna z równie czarnymi jak pościel zasłonami i wyjrzała na zewnątrz. Widok na ogród przysłaniały krzaki z długimi liśćmi o ostrych zakończeniach i falowanych bokach. Próbowała sobie przypomnieć ich nazwę. Gerwazy na pewno jej o nich mówił tylko, że zapomniała. Musiała sobie kiedyś spisać wszystkie przydatne informacje jakie od niego uzyskała. Przecież jego lekcje mogły się jej kiedyś przydać, na przykład w prz...

– To wawrzyn.

Obcy głos nie należący do myśli Vanessy, pojawił się za jej plecami. Pisnęła i podskoczyła z zaskoczenia. Wręcz natychmiast odwróciła się, patrząc na tajemniczego mężczyznę, albo raczej na jego zarys – stał w ciemnym kącie pokoju chowając się przed światłością; chowając się przed jej rozbieganymi oczami pragnącymi go lepiej dostrzec.

– Niesamowita roślina – kontynuował spokojnie. – Jest jadalna. Można ją suszyć, żeby dodawać ją do dowolnych potraw. Po przekroju pięknie pachnie. – Wyszedł z kąta pomieszczenia zaczynając kierować się w jej stronę. Cofnęła się. – Starożytni Grecy wierzyli, że jest boskim drzewem; symbolem zwycięstwa i triumfu. Wygrani olimpijczycy dostawali wieńce na głowę zrobione właśnie z tego krzewu. Jeśli włożysz je do kieszeni będą odpędzać negatywną energię i spełniać marzenia – dokończył, stając w pewnej odległości od jej osoby przyciśniętej do ściany, zachowując tym samym pozory dystansu.

Obserwowała go z przyspieszonym oddechem. Sceptycyzm co do jego realności górował nad stwierdzeniem, że tak, on się wreszcie ukazał. Żałosne próby zwrócenia na siebie uwagi tego... kogoś, przyniosły rezultaty.

Mężczyzna wydawał się tak samo straszny jak wcześniej. Jego opanowanie, spokój, coś... coś dziwnego emanującego od niego ją przeraziło, paraliżowało. Stał w wystarczająco blisko okna, dzięki czemu światło księżyca i lamp ogrodowych oświeciło jego jasną poświatę. Starając się zachować spokój, mogła unieść głowę i przyjrzeć się mu lepiej.

Dziedzictwo ŻyciaTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang