21. Początek jest nowym końcem

309 28 12
                                    

Świeże powietrze owiewało przyjemnie twarz Vanessy. Ciche pomruki zniknęły, ale gdy na powrót je zawołała, pojawiły się i śpiewały. Urzekająca melodia ją uspokajała. Tu, na na balkonie, miała wrażenie, że jest jeszcze bardziej donośna; dochodziła po prostu z każdej strony.

Chcąc wypróbować trochę moce życia, wyciągnęła rękę w stronę najbliższych doniczek z roślinkami. Poruszyła palcami, jakby grała na fortepianie, przeszły ją przez nie przyjemne wibracje, a zieleń powoli rosła i rozkwitała na jej oczach. Posadzona cytrynka zaczęła kwitnąć białymi kwiatuszkami, które chwilę później zamieniły się w zielone, a na sam koniec już żółte, dojrzałe cytryny. Zafascynowana podeszła do owoców i zerwała jeden.

Słońce zaczęło znikać za drzewami, niebo powoli się ściemniało, a to oznaczało jedno – czas jej wyprawy z Augustem do Londynu zbliżał się nieubłaganie.

Ale to nie ważne.

Vanessa zamierzała zrobić wszystko co trzeba, żeby tylko do tego nie doszło.

Stała się pewniejsza dzięki Vicie. Ona była w niej, a Vanessa była nią. Moce przepełniały ją pewnością, że chęci Howarda to jedno, a realizacja ich to drugie. Więc gdy usłyszała jak ktoś wchodzi do jej pokoju, była gotowa przekazać mu swoją odmowę za pomocą Vity. I chociaż nie miała pojęcia jak zamierzała to zrobić, to przepełniała ją pewność, że Gwiazda Życia jej podpowie. Zupełnie tak jak ostatnio, pokieruje nią w tej ciemności życia.

Słysząc powolne kroki odłożyła cytrynę na stolik i z lekkością na sercu weszła do środka pokoju. Myśląc, że to Howard, czuła się pewnie i na wygranej pozycji. August zanjdował się dla Vanessy na tej przegranej, ale przestała nagle być taka pewna siebie. Pobladła.

Nie ukazał jej się wysoki i dobrze zbudowany blondyn, w którym się zauroczyła. Stała się znowu małą, zalęknioną dziewczynką, która zrobiła coś niedozwolonego i musiała się przyznać. Naprawdę próbowała odnaleźć w sobie pokłady odwagi, ale nie mogła tego zrobić nawet jeśli moce mogły jej pomóc. Jedyne co w sobie odnajdywała, to strach na widok swojego ojca, który o dziwo, nie wyglądał teraz na bardzo pijanego.

Wpatrywał się w nią tym zagubionym wzrokiem ściskając przy tym mocno szczękę. Może robił to ze złości. Może ze zwykłego przyzwyczajenia na jej widok. Oprócz odznaczających się cieni pod oczami na tle bladej, poszarzałej cery, prezentował się nienagannie – białej koszuli nie zdobiły plamy i zabrudzenia. Została też zapięta równo co Vanessę nieznacznie zdziwiło. Pokręcił głową z nieskrywanym niesmakiem.

– Za każdym razem, gdy cię widzę mam wrażenie, że zawodzisz mnie coraz bardziej – oznajmił pogardliwym tonem zarezerwowanym tylko dla niej. Przeniósł spojrzenie na jej pokój. Uświadomiła sobie nagle, że raczej nigdy nie widziała go w tych czterech ścianach. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo bym chciał, żebyś już stąd zniknęła. I rzeczywiście już by cię tu nie było, gdybyś nie zrobiła sobie tej... małej wycieczki, która i tak zakończyła się dla ciebie porażką. – Rozbawione oczy Andersona zatrzymały się na niej. – Naprawdę myślałaś, że ktoś taki jak Howard podda się bez walki? Ten człowiek ma zostać kiedyś królem, dziewucho. Jemu się nie odmawia, a tym bardziej się nie ucieka! – wykrzyknął, podchodząc do niej jednym dużym krokiem. Momentalnie skuliła się w sobie i wycofała się. Nie cuchnęło od niego aż tak bardzo alkoholem. Można było powiedzieć, że Anderson jako tako doprowadził się do normalnego stanu. Wyglądało na to, że wytrzeźwiał przez strach. – Coś ty sobie myślała, co?! Że uciekniesz komuś takiemu jak Howard?! Jak mogłaś postąpić tak bezmyślnie?!

W innych okolicznościach, które stworzyłyby Franka na dobrego, kochającego i troszczącego się ojca, Vanessa uznałaby, że martwił się o nią samą; że pytał się jej dlaczego to zrobiła dlatego, że odchodził od zmysłów i nie mógł spać nie wiedząc co się z nią działo.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now