⭐ ⭐ ⭐

271 29 3
                                    

Lata mijały, Vanessa rosła, a Beatrice przychodziła i odchodziła. Była obecna w jej życiu, ale nie tak, jakby obie tego chciały. Wmawiała sobie, że robiła mimo wszystko dobrze. Vanessie nie groziło niebezpieczeństwo, miała wszystko czego chciała, żyła najlepszym życiem jakie tylko mogła jej dać.

Jednak to nie wystarczało.

Im obu to nie wystarczało.

Najgorsze nie były momenty, w których Beatrice opuszczała posiadłość zostawiając córkę na parę miesięcy samą. Najgorszymi okazały się te, w których wracała, ale nie sama, bo z Frankiem. A za każdym razem nie chciała tego robić.

Po narodzinach Vanessy, musiała być przy nim non stop, żeby przypadkiem nie powiedział o jedno słowo za dużo, ale gdy minęło parę lat, przestała się obawiać, że mógł ujawnić jakiekolwiek informacje na jej temat. Anderson zachowywał się, jakby wcale nigdy nie miał córki. Wymazał ją z pamięci na dobre. Może to przez jego alkoholizm, może przez coś innego. Dla niego dziewczynka istniała tylko i wyłącznie w Rezydencji Lilii. Tylko tam nagle sobie o niej przypominał, ale wciąż starał się ją ignorować za wszelką cenę.

Ta cała sytuacja była Beatrice na rękę, jednak musiała go pilnować, gdyby jakimś cudem wspominał o dziecku albo chociażby zdradził jej położenie. Nigdy nie miała pojęcia z kim akurat Frank robił interesy albo z kim rozmawiał. Chociaż Beatrice nie miała pojęcia co źli ludzie mogliby zrobić Vanessie, nie chciała ryzykować. Dziewczynka musiała pozostać dla świata tajemnicą.

Na początku istniały momenty, w których Vanessa cieszyła się na widok ojca. Z czasem się to zmieniło. Dziewczynka szybko pojęła, że nie jest pożądana w życiu swojego ojca. Przestała się cieszyć na jego widok, a co gorsza, zaczęła się go bać, gdy jego nałóg pogłębił się i stał się niebezpieczny dla otoczenia.

Najbardziej zapadł Beatrice w pamięć dzień Bożego Narodzenia, przed dziesiątymi urodzinami Vanessy. Chociaż ani ona, ani nikt z jej rodziny, nie wierzył w tego samego Boga co inni, to to święto kobieta traktowała jako nieliczne z dni, gdzie mogła nacieszyć się Vanessą. Praktykowała je więc i uwielbiała.

Ten dzień może się kojarzyć z ciepłem, radością i dobrą atmosferą, ale w Rezydencji Andersonów wcale tak to do końca nie wyglądało. Pod powłoką idealnego święta, krył się strach, że coś mogło pójść nie tak.

Jeden najmniejszy błąd, a rozpoczynała się awantura. Źle złożona serwetka, źle powieszona ozdoba na choince, zbyt zimne jedzenie albo nawet brokat, który był tam gdzie nie jego miejsce.

I właśnie przez ten brokat rozpoczęła się seria świąt, które już co roku przypominały jej o tym co się stało.

Ciągle pamięta ten złoty pył użyty przez Vanessę przy robieniu kartek świątecznych, prezentów dla swoich rodziców. Dziewczynka zamierzała zrobić im niespodziankę. Namalowała śliczny zimowy obrazek, który spodobał się jej matce, ale ojcu wcale nie, i to jeszcze zanim dostał go w swoje ręce.

Beatrice i Vanessa siedziały przy długim stole zastawionym w parujące pyszności. Obie ubrane w czerwone sukienki, uśmiechnięte od ucha do ucha, cieszące się swoją obecnością. Koło nich kręciły się służące, które co chwila coś donosiły lub poprawiały w pomieszczeniu, aby zniknąć później na swojej własnej świątecznej kolacji. Z diamentowego żyrandolu zwisały gwiazdki zrobione przez Vanessę. Do nich również użyła złotego brokatu.

– Za sześć dni będziesz już dużą dziewczynką, wiesz? – zapytała matka, zakładając samotny kosmyk loków Vanessy za ucho.

– Już jestem, mamo – oznajmiła naburmuszona.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now