13. Król, który nadawał się do niczego

373 31 14
                                    

Pulsujący ból w skroniach dawał się we znaki Augustowi siedzącemu przed stołem w jadalni. Wiedział, że przesadził, ale nie potrafił odmówić Frankowi i powiedzieć „nie", kiedy z butelką wina w ręce napełniał jego kieliszek na nowo. Dobrze się bawił. Szczerze, to mógłby to powtórzyć. Z perspektywy czasu, był nawet skłonny przyznać, że wypiłby tyle samo, gdyby nie to, że głowa mu pękała, a jedzenie na talerzu nie chciało wcale przechodzić przez przełyk.

Spożywał ten poranny posiłek w porze lunchu. Wybudził się o jedenastej z dziurą w pamięci. Film urwał mu się w momencie, w którym wchodził z powrotem do posiadłości Andersonów. Miał jedynie przebłyski wspomnień w postaci pięknej twarzy Vanessy i jej złocistych włosów. Próbował sobie przypomnieć, czy towarzyszyła mu wczoraj wieczorem albo w nocy, ale ziemne i puste miejsce koło niego odpowiedziało mu przecząco. Nie chcąc pokazywać się jej w takim stanie uczestniczył w śniadaniu bez przywitania się z nią. Ignorowanie jej tego poranka było mu na rękę.

Oprócz jej piękna i tego, że dzięki niej zostanie królem, nie interesowała go wcale.

Oczywiście, że jej pożądał! Każdy normalnie myślący mężczyzna, gdyby tylko ją zobaczył, zacząłby pragnąć tego co on. Nie był ślepy na jej boską, niewinną urodę, jednak mimo wszystko wiedział, że pod powłoką urokliwej arystokratki, kryło się niebezpieczeństwo. Dlatego musiał na siebie uważać.

Próby wpychania w siebie jedzenia marnie mu wychodziły. Ostatecznie porzucił rozbabrany posiłek. Gdyby siedział koło niego Frank, to jeszcze może wepchnąłby w siebie cokolwiek, ale Andersona nie było. August założył, że nadal spał albo pił w swoim gabinecie. Po wczorajszym, nie mógł wyjść ze zdziwienia, ile ten mężczyzna mógł wypić i nadal czuć się w porządku. On już dawno na miejscu Franka nie potrafiłby wstać z podłogi.

Krocząc z trudem korytarzem do swojego pokoju, uświadomił sobie, że przecież wypadało przywitać się z Vanessą. Dochodziła już prawie godzina dwunasta, a jej słoneczne włosy nie wyłoniły się z żadnego korytarza.

Zaczynał zastanawiać się, czy dziewczyna przypadkiem czegoś nie odkryła albo się nie domyśliła. Wyczuł, że się od niego zdystansowała. Nie patrzyła już na niego tak jak dawniej i przede wszystkim, z jej oczu zniknął ten blask, gdy wróciła z lasu i na niego spojrzała. Tak, jakby czegoś się o nim dowiedziała; jakby jej nie zależało.

Ale przecież przyciągnęła go do siebie wtedy w ogrodzie.

Przecież nic mu potem nie zrobiła; nic nie powiedziała. Nie rozumiał więc, o co jej chodziło. Może po prostu miała takie humorki, jak każda inna kobieta.

Przystając przed jej drzwiami i zapukał w nie nasłuchując, czy krząta się po swoim pokoju. Rozmasowywał skronie. Ból głowy ciągle dawał o sobie znać. Skrzywił się i zapukał jeszcze raz, gdy dziewczyna nadal mu nie otwierała.

Zaczął się niecierpliwić. Stał jak kołek przed jej drzwiami, czekając aż łaskawie go wpuści, a jakoś się na to nie zanosiło. Chciał grać dobrego i wychowanego narzeczonego, ale zgrzytająca irytacja psuła jego plan. Zapukał po raz trzeci. Vanessa mu nie otworzyła. Zaciskając gniewnie szczękę, wszedł do środka.

Nie było jej tam. Ani w garderobie, ani w łazience, ani na balkonie. Sprawdził nawet pod łóżkiem, ale tam też jej nie znalazł. Wydawało mu się to dziwne, że mimo iż ewidentnie wstała, to nie przyszła do niego i się nie przywitała. Ostatnio zostawiła mu liścik, gdy postanowiła udać się do biblioteki, a nie chciała go budzić.

Poszedł do swojego pokoju i zaczął szukać.

Przetrzepał całe pomieszczenie, ale nigdzie nie znalazł żadnej wiadomości od Vanessy. Przejechał nerwowo ręką po twarzy zaczynając zastanawiać się, gdzie w takim razie się udała. W jego głowie pojawiły się czarne scenariusze, dlatego w akcie desperacji ruszył do jedynego miejsca, do którego Vanessa by nie poszła, gdyby tylko znał ją lepiej – do gabinetu jej ojca.

Wybudził się w pełni, gdy poczuł niesamowity odór alkoholu i wypalonych cygar. Skrzywił się przez ten zapach. Czaszka pękała od nieprzyjemnych doznań. Poczłapał do biurka chcąc je obejść, aby odsłonić zasłony i może przy okazji otworzyć okno, żeby przewietrzyć pomieszczenie, gdy zauważył, że pod dębowym blatem leży na boku jakiś człowiek. Marszcząc czoło przykucnął i odwracając go na plecy zrozumiał, że to Frank Anderson tulący do swojej piersi karafkę z alkoholem.

Oczy Augusta rozszerzyły się do granic możliwości, a Anderson zaczął coś mamrotać pod nosem i przytulać do siebie kurczowo szklany trunek. Coś mu nie pasowało, ponieważ znowu położył się na boku zaczynając głośno chrapać.

Stojąc nad Frankiem zrozumiał, że nie dowie się od niego niczego. Nie było szans, że Frank widział się ze swoją córką, a co dopiero wiedział, gdzie się znajduje.

Nie mając żadnego pomysłu gdzie jego przyszła żona się podziała, poszedł do pokoju służby i pobliskiej kuchni. Kiedy nie uzyskał żadnej pomocnej odpowiedzi, zawitał do pralni, później do salonu na dole, tego na piętrze tak samo, aż odwiedził każdy możliwy salonik w tej dużej rezydencji. Zajrzał też oczywiście do biblioteki, głównej jadalni, sali balowej, oranżerii, w końcu wszedł do praktycznie każdego pokoju domu, szukając jej i nawołując.

Jednak nigdzie jej nie było.

Zaczął się denerwować, a panika przejęła nad nim kontrolę. Dusiła go. Cięła na kawałki.

Znalazł pierwszego lepszego służącego i przekazał mu, że Vanessa znowu zniknęła.

I tak oto rozpoczęły się jej poszukiwania.

Jego ostatnim ratunkiem zostały ogrody. Były jednak tak rozległe, że sam w kilka godzin nie przeszukałby każdego zakamarku. Przeszedł więc tylko największymi ścieżkami, gdy sobie coś przypomniał. Ruszył biegiem w jeszcze jedno miejsce – do drzewa z huśtawką.

Ból głowy nagle wyparował albo przestał mu przeszkadzać. O wiele bardziej przeszkadzała mu myśl, że Vanessa zniknęła.

Znowu.

Nie chciał myśleć co mu się stanie, jeśli jej nie znajdzie. Nie przyjmował do siebie nawet wiadomości, że tak mogłoby się stać. Nie było takiej opcji. Ona musiała się znaleźć, ale gdy lekko zadyszany, stanął naprzeciwko starego drzewa, na którym parę dni wcześniej się huśtała, krzyknął, łapiąc się za włosy, aż pobliskie ptaki odleciały z gałęzi. Nie znalazł jej. Miał problem.

Postanowił skorzystać z jedynej opcji, która mu została.

Wiedział, że musiał go o tym powiadomić i że może będzie mu w stanie pomóc. Wrócił więc do posiadłości, w której nadal trwały poszukiwania Vanessy. Nie pojawiła się na obiedzie, a zbliżała się pora kolacji. Cały dzień jej szukał. Wszyscy jej szukali. Stracił bardzo dużo czasu. Mogła być już wszędzie. Daleko. Bardzo daleko.

Szedł spokojnym krokiem przez korytarze w stronę swojego pokoju. Przebrał się w nową koszulę i przygotował mentalnie na następne wydarzenia. Po linii kręgosłupa przespacerowały się ciarki. Pot skropił pulsujące teraz skronie przez obawy, gdy uświadomił sobie kogo tak naprawdę zamierza wezwać.

Kiedy wreszcie to zrobił i stanął przed bogiem ciemności zupełnie bezbronny, na nowo poczuł uczucie zimna i przeraźliwą ciemność pojawiającą się dookoła niego.

August patrzył na Tylusa i modlił się do czegoś silniejszego od niego, żeby uchroniono go od ewentualnej śmierci.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now