⭐ ⭐ ⭐

1.2K 76 18
                                    

Podążała na ścięcie.

Ojciec będzie katem, a ona tak jak zawsze zostanie jego ofiarą.

Dystans między nią, a gabinetem się zmniejszał, podobnie jak materiał niebieskiej niebieskiej sukienki, którą wcisnęła na siebie w asyście własnych, uspokajających słów. Do tego jej dłonie zaczęły się robić zimne, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Serce krzyczało, żeby zawracała, żeby uciekała, ale rozum mówił, że musiała tam iść.

Da radę.

Musiała.

Stanęła niepewnie naprzeciwko starych, brązowych drzwi do innego świata. Obok nich ustawiono komodę w kolorze śmiercionośnego wejścia do pomieszczenia. Gdy wypuściła umęczony oddech, zauważyła obecność mebla. Zaczął jej przeszkadzać. Stały bowiem na nim jakże piękne i odrażające jednocześnie lilie. Przetransportowała się przed nie i spojrzała niechętnie w wiszące na ścianie lustro, kształtem przypominające wielkie słońce w złotej ramie.

Widziała swoje przerażenie zakorzenione głęboko w oczach.

Widziała kogoś, kim nienawidziła być – zalęknioną osobą.

Przeklinała w myślach siebie i swoje życie, przeklinała ojca, przeklinała te kwiaty, które przypadkiem ubrudziły ją swoim brunatnym pyłkiem.

Cholera, musiała wyglądać nieskazitelnie.

Musiała wyglądać pięknie, chociaż to ostatnie czego aktualnie potrzebowała.

Ojciec Vanessy nie tolerował trzech rzeczy: nieposłuszeństwa, brzydoty i braku alkoholu w swoim organizmie. Był perfekcjonistą, zapatrzonym w siebie snobem, pracoholikiem kochającym pieniądze i toksycznym człowiekiem, który powinien zacząć pracować nad sobą, jeśli kiedykolwiek jeszcze miał normalnie funkcjonować. Miał obsesję na punkcie pieniędzy, kontroli i posiadania większej władzy niż inni. Wydawanie rozkazów przychodziło mu z łatwością, a żądanie czegoś od innych jeszcze łatwiej.

Powiedzcie więc, jak mogła nie panikować?

Vanessa wiedziała, że wszystko dookoła kochał bardziej niż ją. Nawet bardziej niż swoją żonę, a jej matkę. Rozumiała też oczywiście, że każdy ma jakieś priorytety. Raz przez taki priorytet dostała świecznikiem przelatującym przez pokój, gdy mu przeszkodziła, a przez jeszcze inny, została spoliczkowana na oczach sporej części wpływowych osób robiących interesy z jej ojcem. Nie liczyła już oczywiście momentów, w których zostawała brutalnie sprowadzana na ziemię przez mocne szarpnięcia za rękę, krzyki przez które można było ogłuchnąć, zamykanie w pokoju na godziny, uderzenia książką w głowę czy nawet nic nie znaczącą ciszę, mającą w niej wzbudzić poczucie winny.

Czasami ta cisza była najgorsza. Zbyt oskarżycielska, zbyt wymowna i pogardliwa, przez co rzeczywiście w większości przypadków przynosiła pożądany efekt w postaci przeprosin ojca, który później chełpił się swoim małym zwycięstwem, poniżając ją na każdym kroku.

To nie tak, że się nie przeciwstawiała. Naprawdę zdarzało się jej bronić i buntować. Robiła to w przeszłości, ale zamiast być traktowana lepiej, zostawała traktowana jeszcze gorzej. Sens walczenia o swojego w jej przypadku nie istniał.

Ojciec i jego obecność powodowała, że włączała się w niej inna Vanessa. Stawała się tą perfekcyjną dziewczyną z perfekcyjnego domu, dbającą o siebie i o dobro swojego kochanego tatusia córeczką, która boi się powiedzieć chociażby jedno „nie". Musiała tak robić, żeby nie narażać się na ewentualne nieprzyjemności. To jak się zachowywała, pozwalało jej przetrwać w piekle, które z łatwością mógł zgotować jej ojciec.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now