⭐ ⭐ ⭐

297 27 10
                                    

Zamknął ją w jej pokoju.

Musiał zabrać klucz od Normy, która wcześniej sama jej go odebrała. Powód? Vanessa zamykała się w nim jako mała dziewczynka i zamiast spać, skakała po łóżku albo urządzała lalką herbatki. Kiedy trochę podrosła zamiast kłaść się do łóżka czytała. Norma tym bardziej odmawiała oddania jej klucza w obawie, że zamknięta w pokoju będzie wpatrywała się w książki w ciemności.

„To dla twojego dobra", mówiła, kiedy Vanessa błagała ją o oddanie klucza. „Gdyby twoja matka tu była, podzieliłaby moją opinie, a teraz idź spać i to bez marudzenia."

Szczerze, wolałaby, żeby Norma nadal miała ze sobą ten klucz i nie oddawała go Howardowi. Po tylu latach myślała, że jej opiekunka wyrzuciła albo zapodziała go gdzieś, ale najwyraźniej nie. Przetrzymywała go, skoro August z uśmiechem na twarzy zamykał jej drzwi, oznajmując jeszcze jedno:

– Wieczorem wyruszamy do Londynu. Przyjdę po ciebie, a do tego czasu zostaniesz tutaj.

Pakt godzin milczenia został przerwany przez Vanessę. I to pytaniem, którego sama się nie spodziewała.

– A co z moim ojcem?

– A co ma być? Nie rusza z nami do Anglii ze swoich... osobistych, znanych nam powodów, ale poparł moją decyzję i każdą inną, którą podjąłem pod twoją nieobecność. – Wpatrywał się w nią z obojętnym wyrazem twarzy, mówiąc dalej: – Twój los nie zależy już do ciebie ani od twojego ojca. On cię nie uratuje. Nikt inny także. Twoje życie zależy teraz tylko ode mnie, więc niech przez twoją piękną głowę nie przechodzi myśl o następnej ucieczce. Tym razem nie będzie mnie już obchodziło co pomyśli moja rodzina, goście, albo nawet sam król, na naszym ślubie.

Posłał jej jeszcze raz ten sam chytry, złowieszczy uśmiech co wcześniej, po czym zatrzasnął drzwi.

Od czasu, gdy usłyszała przekręcający się w zamku klucz, mogły minąć minuty, godziny, wieki. Jak na złość zegar w jej pokoju przestał działać, z tego powodu nie miała żadnego poczucia czasu oprócz położenia słońca na niebie. Do posiadłości nie jechali jakoś długo – mogły to być góra dwie godziny. Szczerze myślała, że uciekła dalej, ale rzeczywiście portowe miasteczko, którego nazwy nie sprawdziła, mogło znajdować się bliżej Rezydencji Lilii niż jej samej się wydawało.

– Gdybym tylko poszła dalej – mówiła sama do siebie, przysiadając na ławce na balkonie. – Gdybym tylko poszła do innego portu albo ruszyła jeszcze dalej w głąb lądu. Może powinnam była przefarbować włosy. Wtedy nie rzucałabym się tak w oczy. Może by mnie nie znalazł. – Potrząsnęła głową patrząc na bezchmurne niebo i konary drzew, za którymi zostawiła swój statek. – Nie, on i tak by mnie znalazł.

Wiedziała, że to prawda. Kiedy tylko wszedł na pokład wiedziała, że chociażby uciekała przed nim przez wszystkie kontynenty, to on i tak by ją znalazł.

Jego siła walki i zapał. Całkiem podobne do Leyli, a jednak inne. Chore. Podłe. Zachłanne. Złe. Nic nie mogło stanąć na drodze Howarda do korony. Nic nie mogło zrujnować jego planów. Jak od początku ich znajomości nie zauważyła tego jego przebiegłego wyrazu twarzy, tego błysku władczości w oczach? Jak?

Nie mogła znieść myśli, że zauroczyła się w nim w jeden dzień; że wystarczyła jej jedna kolacja i zwykła przechadzka po ogrodach do jej huśtawki.

Czy była, aż tak zdesperowana albo zepsuta, żeby zauroczyć się w kimś takim przez tak krótki okres czasu? Czy pragnęła aż tak miłości, uznania i zauważenia przez drugą osobę, że zapomniała się i otworzyła serce na dwulicowego Howarda?

Nie miała pojęcia jak wyglądała prawdziwa miłość, mogła się tylko domyślać i tylko o niej marzyć. Wiedziała natomiast, że na pewno nie pokocha Augusta, a jeśli miała naprawdę zostać zmuszona do wyjścia za mąż, to zrobi wszystko co w jej mocy, żeby nie przeżył z nią ani jednej szczęśliwej chwili.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now