⭐ ⭐ ⭐

345 28 10
                                    

– Kurwa, wyglądasz przekomicznie w tym kapeluszu – prychnęła Leyla do Vanessy. Obydwie siedziały na plaży, na której blondynka spotkała Bastiana. Czekały na zachód słońca jedząc rurki z kremem. – Te kawałki wystającej słomy naprawdę dodają ci uroku, wiesz?

Vanessa przewróciła oczami otrzepując ręce z cukru pudru.

– Oj, przestań już narzekać na ten kapelusz. Mi się podoba.

Odkąd tylko kupiła sobie kapelusz, czarnowłosa nie dawała jej spokoju. Już w samym sklepie chciała jej wcisnąć każde możliwe nakrycie głowy w kolorze czarnym lub ciemniejszym niż ostatecznie wybrany beż. Vanessa zaproponowała jej więc, że kupi jakiś kapelusz, ale Leyla odmówiła. Nie chciała od niej nic, przy okazji obiecała, że żadnego nie ukradnie.

– Mogłaś wziąć ciemny z brązową wstążką, a nie ten. Przypominasz mi w nim stracha na wróble.

Blondynka spojrzała na nią spode łba i uderzyła mocno w ramię. Leyla tylko się zaśmiała i rozmasowała bolące miejsce. Zerknęła do środka papierowej torby. Posmutniała.

– Te rurki za szybko się skończyły. Mogłyśmy kupić ich więcej.

Leyla pokazała jej pustą torbę, w której zostały już tylko okruszki i cukier puder. Vanessa pokiwała głową żałując, że faktycznie nie wzięły ich więcej, po czym spojrzała na rozpościerający się przed nią widok morza.

Mogłaby siedzieć na plaży całymi dniami i wpatrywać się w miejsce, gdzie woda stykała się z pomarańczowym niebem, na którym równie pomarańczowe słońce rozpoczęło swoją wędrówkę w dół.

– Poczekaj na moment, gdy słońce zacznie znikać za horyzontem – odezwała się Leyla, gdy zobaczyła, jak jej kompanka wpatruje się w obraz przed sobą z zafascynowaniem. – Naprawdę nigdy nie byłaś na plaży ani nad morzem?

Vanessa odwróciła twarz w jej stronę.

– Tak jak ci mówiłam. Nigdy.

– Przecież to istne tortury ze strony twoich rodziców, że nigdy cię nie zabrali! – skomentowała agresywnym tonem i wyprostowała się do pozycji siedzącej, ponieważ wcześniej wspierała się na łokciach. – Mieszkać prawie nad morzem, a nigdy go nie odwiedzić. Jak ty to wytrzymałaś?

– Jak widzisz nie wytrzymałam, dlatego też tu teraz jestem.

Vanessa uśmiechnęła się do towarzyszki zbyt boleśnie i znowu wlepiła wzrok w morze oraz zachodzące słońce.

Leyla miała rację. Gdy wielka, ognista kula zaczęła spotykać się z linią wody, przy okazji rzucając na nie swoje złote cienie rozpościerające się po całej tafli morza, Vanessie zaparło dech w piersiach. Niebo z pomarańczowego zrobiło się czerwone, po czym stało się fioletowym, żeby na sam koniec zmienić się w granatowe. Patrzyła na to, nie mogąc uwierzyć, że widok przed jej oczami naprawdę ma miejsce. W swoim dotychczasowym życiu widziała już zachody słońca, ale nie takie. Nie tak piękne, niczym wyrwane z baśni albo z samego dzieła sztuki.

– Zamierzasz tu spać? – spytała jej czarnowłosa, wyrywając ją przy tym z zapatrzenia. – Zrobi się tu zimniej niż jest teraz. – Poruszyła się i dodała: – Oprócz tego wątpię, żebyśmy wyspały się na tych kamieniach. Tyłek i plecy będą nas boleć cały następny dzień. No chyba, że rozważasz spędzenie nocy na początku tej kamiennej plaży, gdzie jeszcze nie ma tych przeklętych kamieni. Chociaż jak tak na ciebie patrzę, to nie wyglądasz na kogoś, kto lubi takie tortury.

Vanessa wreszcie na nią spojrzała. Wiatr muskał jej opaloną twarz i kręcone włosy, kiedy wstawała z miejsca. Blondynka rozciągnęła kości, mówiąc:

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now