⭐ ⭐ ⭐

350 32 7
                                    

Siedziała jak na szpilkach na kolacji z ojcem i Augustem.

Alkohol zrobił swoje dzięki czemu oboje wyglądali na zmęczonych, ale i rozbawionych. Żartowali cały czas śmiejąc się z byle czego. Musieli wypić naprawdę bardzo dużo wina, żeby dojść do takiego stanu. Byli tak zaabsorbowani sobą, że nie zwracali uwagi na Vanessę, której wcale to nie przeszkadzało.

Siedziała obok nich przy stole i skubała swoją porcję kolacji na talerzu, a oni żartowali o ambasadorze Hiszpanii, którego poznali na bankiecie w Londynie. Oboje zrobili się czerwoni jak buraki, a Augusta dopadła czkawka, która spowodowała, że musiał przestać na chwilę się śmiać i napić łapczywie wody przyniesionej przez służących.

Do końca kolacji nie włączali jej do rozmowy, prowadząc jedynie ze sobą monolog, ale kiedy Vanessie zaczęła przeszkadzać atmosfera pijanych mężczyzn, odór wina i nic nie robienie, odezwała się cicho, żeby przypadkiem nie rozwścieczyć ojca. I tak ryzykowała odzywając się do niego podczas jego rozmowy.

– Ojcze, skończyłam już jeść. Mogę odejść od stołu?

Frank spojrzał na nią przymrużonymi oczami. Chyba o niej zapomniał. Do tego dosyć długo nie docierały do niego jej słowa.

– A idźże już – wybełkotał wreszcie, machając na córkę ręką.

Vanessa wstała od stołu z zamiarem opuszczenia jadalni. Fakt, że widziała ich ostatni raz w swoim życiu, dodawał jej energii i zapału. Oczywiście, że trochę się bała. Ba, nawet bardziej niż trochę. Denerwowała się jak nigdy, martwiąc się, że ją przejrzą i powstrzymają.

Już prawie opuściła pomieszczenie, gdy usłyszała pisk osuwającego się krzesła. Spojrzała za siebie przerażona, widząc kroczącego w jej stronę Augusta. Uśmiechał się od ucha do ucha, kiedy dotknął jej ramienia i wypchnął ich niezdarnie na korytarz. Uczepił się jej ręki. Vanessa zachwiała się starając się zachować równowagę.

– Auguście, puść mnie i stań normalnie! – rozkazała matczynym tonem.

Jak na rozkaz przełożonego z wojska, odkleił od niej łapska, stanął prosto i zasalutował.

– Tak jest! – wykrzyknął i opuścił rękę. Chwiał się lekko na boki, nie mogąc do końca utrzymać równowagi.

Vanessa oceniała jego podpity stan. Wydawał się być potulnym i posłusznym; raczej nie stanowił żadnego zagrożenia. Alkohol działał na niego w inny sposób niż na jej ojca. Nie wiedziała jednak co miała z nim zrobić. Musiała wrócić do pokoju i przyszykować się do ucieczki, ale bez niego.

– Może wrócisz do środka?  – zaproponowała odsuwając się w tył. – Albo pójdziesz do swojego pokoju?

Potrząsnął niezdarnie głową przejeżdżając po swoich krótkich włosach ręką.

– Nie, ja chciałem... – zaczął, ale nagle przestał. Starał sobie przypomnieć co chciał powiedzieć. Wykrzywiał przy tym twarz w każdą możlwią stronę.

Vanessa rozejrzała się na boki.

– Co chciałeś?

– Chciałem... Chciałem cię odprowadzić, jak na narzeczonego przystało – oznajmił bardzo wyraźnie jak na odurzonego alkoholem. Nawet się nie bełkotał.

Uśmiechnęła się słabo.

– Nie musisz. Dam radę sama trafić do pokoju.

Ruszył w jej stronę. Znów się cofnęła.

– Ale ja nalegam. – Dotknął swojej piersi, chyląc czoło.  – Jestem dżentelmenem.

Że co?! Dżentelmenem!?

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now