⭐ ⭐ ⭐

392 28 3
                                    

Potworny ukrop towarzyszył Vanessie i Leyli od samego ranka. Las stał się duszną pułapką i choć drzewa rzucały sporadycznie jakiś cień, a między nimi nie panowało takie gorąco jak na otwartej przestrzeni, to blondynka miała wrażenie, że się rozpuści. Równie dobrze mogła iść półnago, ponieważ lato w tym roku najwyraźniej postanowiło przyjść wcześniej.

Kiedy rano wstała, Leyli nie było już w rozpadającym się domku – czekała na nią na zewnątrz. Poprawiała sobie włosy związując je w kucyka, w którym nie zmieściły się pojedyncze kosmyki przez ich bujną objętość. W takim uczesaniu wyglądała jeszcze bardziej dziko. Przypominała wojowniczkę szykującą się na wojnę albo bitwę.

Vanessa nie mogła się na nią napatrzeć, a tym bardziej, nie mogła przestać spoglądać na szramę na jej prawej ręce, której nie zakrywał rękaw lnianej koszuli. Nie chciała się mimo wszystko pytać jak ją nabyła.

Po krótkim śniadaniu, które według Leyli było „podarunkiem od bardzo miłej starszej pani", wyruszyły przed siebie. Teoretycznie, to czarnowłosa ją prowadziła, a ona tylko szła za nią ślepo.

Od początku ucieczki nie znała punktu docelowego swojej podróży, a kiedy czarnowłosa piękność oznajmiła jej, że kierowała się w stronę wybrzeża, Vanessa postanowiła ruszyć wraz z nią. W ten sposób mogła ziścić swój plan – podróż na wyspy, do Anglii, żeby poszukać mamę.

Wykluczyła wszystkie możliwości, jakie jej zostały i doszła po prostu do wniosku, że Beatrice została w Londynie, gdzie zatrzymała się z ojcem na parę miesięcy. Vanessa dużo ryzykowała chcąc się z nią zobaczyć. Przecież Anderson mógł już posłać kogoś do swojej żony, myśląc, że Vanessa uda się właśnie tam. Mogli ją przez to sprowadzić z powrotem do posiadłości i już kategorycznie kazać wyjść za Howarda. Jednak chęć zobaczenia się z mamą, była silniejsza niż strach, że ją schwytają.

– Co tak się zamyślasz? – zapytała  Leyla, przerywając jej przemyślenia. – Patrz przed siebie. Jeszcze wejdziesz w jakieś drzewo.

Vanessa podniosła wzrok na czarnowłosą, która zwolniła kroku. Szły już naprawdę długo. Potrzebowała chwili przerwy.

– Możemy się zatrzymać? Chociaż na pięć minut.

Leyla przystała na jej propozycję i usiadła na ziemi opierając się o pień drzewa. Vanessa poszła w jej ślady. Zamknęła oczy dziękując słońcu, które postanowiło schować się chociaż na chwilę za chmurami.

– Powiesz mi nad czym się tak zastanawiałaś, że nie słyszałaś, co mówiłam?

Rozchyliła powieki.

– A co mówiłaś?

Czarnowłosa siedząca już po turecku, przejechała ręką wzdłuż kucyka, a później poprawiła ułożenie koszuli i gorsetu. Rękojeści broni zabłyszczały w słońcu.

– Powiedziałam, że jutro po południu powinnaś dotrzeć do jakiegoś portu. Nie wiem, jakie są twoje dalsze plany, więc chciałam się spytać co zamierzasz, kiedy się już tam znajdziesz. – Próbowała usiąść wygodniej, ale ciągle coś jej nie pasowało, więc sfrustrowana klęła siarczyście pod nosem. Gdy wreszcie ułożyła się odpowiednio, kontynuowała: – Będę musiała cię za niedługo zostawić. Chciałam się upewnić, że nie krążysz jak zagubiona we mgle, no i czy masz jakiś plan działania. Wiesz, taka solidarność jajników.

Vanessa rozważała czy wyznać jej prawdę o ucieczce. Leyla od początku ich znajomości nie zadała żadnego pytania o to skąd się wzięła i gdzie zmierzała. Najwyraźniej się to zmieniło.

Vanessa mogła ją przecież okłamać, sprzedać pierwsze lepsze kłamstwo. Teoretycznie, za niedługo miały się rozstać i nigdy więcej nie zobaczyć, ale i tak mimo wszystko postanowiła wyznać prawdę. Nic jej nie szkodziło, żeby się z nią tym podzielić.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now