⭐⭐⭐

517 46 16
                                    

Obudziła się w swoim łóżku, pomiędzy miękkimi poduszkami, przykryta kocem. Przyjemnym, ciepłym i suchym kocem. Nie chciała wychodzić. Nie chciała wstawać. Leżała więc dopóki nie uświadomiła sobie, że znalazła się w swoim śnie. Obiecała sobie, że przecież postara się w nim nie obudzić; że zrobi cokolwiek, aby tylko tym razem wszystko wyglądało inaczej.

Zamknęła oczy, zaczynając intensywnie myśleć i wyobrażając sobie, że przebywa gdzie indziej – na łące pełnej kwiatów. Dookoła niej rosną pachnące nieziemsko drzewa brzoskwiniowe uginające się od zbyt dużej ilości owoców. Leży na kocu w dotyku miękkim jak jej ulubiony sweter, który zakłada tylko i wyłącznie w bardzo chłodne dni. Słyszy do tego szum płynącego strumyka, a słońce przyjemnie grzeje jej twarz. Czuje, że naprawdę tam jest. Głęboko wierzy, że się tam znajduje. Widzi siebie podnoszącą się na nogi, kierującą się w stronę drzew brzoskwiniowych, aby zerwać sobie jedną z nich. I nagle...

Otworzyła oczy.

Nadal znajdowała się w swoim pokoju.

– AAAA! – wrzasnęła z całej siły unosząc się do pozycji siedzącej. – Co robię źle?! No co?! Przecież widziałam siebie na tej zasranej łące! – Zaczęła siłować się z kocem wygramalając się niezdarnie z łóżka. – Czułam, że tam jestem i chciałam tam być! To czemu jestem tu?!

Wzięła leżącą najbliżej niej poduszkę i przelewając na nią całą swoją złość, rzuciła nią z całej siły w ścianę. Wiszący obraz pełen kwiatów spadł na ziemię. Jego rama roztrzaskała się jak reszki jej nadziei.

Była bezsilna. Czemu jej nie wychodziło? Próbowała kolejny raz, ale się nie udało. Nadal tu przebywała i chyba pisane było jej przeżywać każdy przeklęty sen tak samo. Przegrała sama ze sobą; ze swoim umysłem i podświadomością. Najwidoczniej musiała się pogodzić z przegraną.

Ale skoro tak miało być już do końca jej życia, to mogłaby przynajmniej ustalić parę zasad, które przestrzegałby jej umysł. Należało jej się to, skoro i tak została skazana na ten sen, prawda? Przede wszystkim, należało jej się to, skoro to było jej życie, sen i podświadomość. To wszystko działo się tylko w jej głowie.

Uspokoiła zszargane nerwy siadając na łóżku. Rozważała następny krok.

Pragnęła tu pozostać, leżąc pod ciepłym kocem jak najdłużej się dało, ale coś ciągnęło ją, żeby zobaczyła, co nowego tym razem mogła odkryć. Jakaś chora ciekawość łaskocząca jej duszę, ciągnęła ją na dół, w celu rozejrzeniu się po domu, który mógł należeć do mężczyzny.

Domyślała się od dawna, że osobnik tu pomieszkujący należy do gatunku męskiego. Mógł się okazać tym samym, który szeptał jej do ucha, kiedy opuszczała sen.

Jakiś facet mieszkał w jej domu, głowie i śnie, nie chcąc się ujawnić.

Cudownie. Żyć nie umierać.

Nawet nie zauważyła, kiedy pojawiła się na dole, kierując się w stronę jadalni. Podążała w takim samym opłakanym stanie. Nie była już tylko taka mokra niczym ścierka do wycierania podłóg, a jej suche włosy postanowiły stać się potarganymi strąkami. Idąc bosymi stopami po pustej posadze, wydawała pląsające odgłosy przypominające odklejanie się masek ośmiornicy od talerza. Słyszała je tylko dzięki panującej tu grobowej ciszy, jednak nie przeszkadzała jej. Przynosiła ukojenie po hukach grzmotów i bałaganie powstałym przez wcześniejsze zdarzenia.

Weszła do jadalni. Na stole nie leżało nic, a na pewno nie żaden samotny talerz. Nie było też żadnego odsuniętego krzesła. Czysto tak jak zawsze. Samotnie tak jak zawsze.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now