★ ★ ★

259 25 5
                                    

Od incydentu w sypialni Augusta Bastian postanowił, że przestanie przejmować się Vanessą i tym, że jej życia nie dało się już uratować. Co mógł zrobić? Nic. Przecież władał tylko śmiercią i ciemnością. Niczym dobrym.

Podświadomie wiedział, że kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym Tylus dowie się o jej mocach. Nie mógł jednak uwierzyć, że stało się to... tak szybko. Była za młoda, żeby umierać. Nie przeżyła niczego dobrego w swoim życiu. Nie spotkała nikogo, kto by ją prawdziwie pokochał. Nikt nie pokazał jej Wszechświata, nie zabrał z tego wielkiego domu i nie uwolnił od ojca.

Ale przede wszystkim, nie poznała jego...

I tu już nawet nie chodziło o Więź Gwiazd, która na pewno nie przetrwa; która zostanie zerwana i opuści nie tylko jego, ale i ją, gdy Tylus zabierze ich Gwiazdy. Nie chodziło o to, że on sam będzie musiał umrzeć. To było mu obojętne. Tu chodziło o... o nią samą. O Vanessę i jej życie.

Naprawdę chciał się od niej zdystansować. Przyzwyczaił się do niej i nienawidził się za to. Za te żałosne emocje, które w nim zamieszkały. Za to, że stał się przez nie słabszy. Za to, że czuł, a nie chciał czuć. Chciał mieć kamień i lód, a nie serce i uczucia. One nie były mu potrzebne.

Przyzwyczaił się za bardzo do jej uśmiechu znad książki; do jej długich, blond włosów kołyszących się na wietrze, które przypominały mu promienie złocistego słońca z miejsca, w którym spędził dzieciństwo; do jej plamek w źrenicach, nawet do tego jak trzymała pióro w ręce albo nuciła sobie jakieś melodie pod nosem.

Nie chciał rozmyślać nad tym, że Tylus wyssa z niej wszystko, co tylko się w niej znajdowało łącznie z mocami Vity. Nie pozostanie po niej nic oprócz zimnego, nieżywego ciała. Może po wszystkim zrobiłby z niej jednego ze swoich demonów? Nie wiedział. On sam nie chciał ani wiedzieć, ani widzieć, jak Vanessa umiera na jego oczach, a on stoi obok ojca i z podniesioną głową oraz udawaną dumą, patrzy na jej ostatnie chwile; na moment, w którym życie gaśnie w jej oczach, a później zostaje rzucona demonom na pożarcie lub zmienia się w jednego z nich.

Dla Tylusa była nikim. Zwykłym człowiekiem, z czymś co należało do niego.

Dla Bastiana była czymś więcej – jego promykiem nadziei, jego lepszą połową.

Bogowie...

Znowu zaczął myśleć, że może mieć to wszystko, a przecież doskonale wiedział, że nie.

Czasem zastanawiał się czy to przypadek, że to właśnie ona otrzymała zaszczyt – albo raczej piętno – w postaci tych mocy. Czy było im pisane kiedykolwiek się poznać, czy Rosalind tak po prostu postanowiła ją uratować, przy okazji dając w darze jedną z najpotężniejszych Gwiazd i mocy we Wszechświecie? Czy to było raczej pierwotne Przeznaczenie albo jakaś inna siła wyższa?

Gdyby bogini nieba, nocy i gwiazd tego nie zrobiła, może wcale by jej nie poznał. Może nie musiałby czuć się tak podle, źle, okropnie i samotnie. Nie musiałby grać na dwa fronty i udawać przed ojcem posłusznego syna.

Nie musiałby też patrzeć, jak August starał się na nią nie rzucić w bibliotece, gdy ta próbowała odnaleźć odpowiedzi dotyczące jej „snu". Chciał jej powiedzieć, że to na nic i tak nic na to nie poradzi i że tylko on mógł spowodować, żeby zaczęła śnić o czymś innym, ale to nie był ten czas. To nie była ta pora.

Zrozumiał, że musiał się jej pokazać i wytłumaczyć przynajmniej cokolwiek, po tym jak zobaczył ją w zmasakrowanym pokoju, który sam doprowadził do takiego stanu. Doszło do niego to również, po jej frustracji i jej sile walki, podczas jej wspinaczki na ostatnie piętro, żeby opuścić „sen".

Postanowił się wreszcie ujawnić.

I zapragnął zażądać aby została; żeby nie wracała, bo była bezpieczna w Przystani.

Była bezpieczna z nim.

Ale nie mógł być samolubny.

Nie mógł jej uwięzić tak bez ciała.

W ogóle nie mógł jej uwięzić.

Nakazał Przystani zmniejszyć mroczne uściski, żeby mogła się przenieść – tylko tyle mógł zrobić.

Pozwolił jej odejść, ale widząc jak August patrzył na nią w tej bibliotece, przypomniał sobie wszystko to, czego ona nie wiedziała i żałował, że nie postąpił samolubnie, a kiedy Howard zaczął awanturę przed drzwiami, miał ochotę połamać mu te brudne łapska, którymi ją dotykał.

Zobaczył jednak, że na twarzy Vanessy pojawia się coś czego wcześniej nie widział – wątpliwości. Po wcześniejszym zruganiu się wszedł do jej umysł i zrozumiał, że panikowała. Powoli rozumiała, że tak naprawdę nie znała tego skurwiela i wcale nie miała ochoty za niego wychodzić.

Zapragnął skakać na widok wychodzącej z domu Vanessy. Szedł pomiędzy drzewami i obserwował ją, dopóki nie zniknęła za żywopłotem. Dalej był z nią w lesie. Podczas tego jak oprzytomniała i zrozumiała, że się zgubiła też. Pilnował, żeby nic jej się nie stało. Nie wiedział jak jej przekazać, że znajdowała się w nieznanej, dalekiej części lasu i lepiej dla niej, jeśli wróciłaby do posiadłości, ponieważ zaczynała się burza. Jednak zanim cokolwiek zrobił, poczuł, że ojciec go wzywał – pierścień na jego palcu zrobił się przeraźliwie zimny, a nieprzyjemny impuls przeszedł od dłoni aż do ramion. Vanessa nie mogła zostać sama. Dlatego, kiedy znalazł się w Dworze Ciemności, i zauważył Leylę idącą w jego kierunku, powiedział jak najciszej mógł, żeby nikt go nie usłyszał:

– Pilnuj Vanessy. Jest głęboko w lesie obok jej domu.

Mijając ją, odwrócił się i zobaczył szyderczy uśmiech na jej twarzy.

Wygrała, a on przegrał. Odkrył się przed nią za bardzo i odwrotu niestety nie było.

Co ta dziewczyna z nim zrobiła?!

Zawładnęła nim całym i musiał wreszcie przyznać sam przed sobą, że mu na niej zależało. Wcale nie miał zamiaru pozwolić ojcu zabrać jej mocy. Miał wątpliwości, ale w tamtym momencie był tego pewien – pomoże jej zniszczyć Tylusa i to za każdą cenę. Pomoże, chociaż miałby przypłacić swoim własnym, nieśmiertelnym życiem, którego i tak miał dosyć od bardzo dawna.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now