⭐ ⭐ ⭐

406 31 17
                                    

Leyla sprawiała wrażenie odważnej i niezależnej. Poruszała się dumnie jak paw i zwinnie jak kot. W przeciwieństwie do Vanessy, jej kroki były pewne, a na twarzy zamiast niepewności, mieszkała determinacja i siła. Na pewno nie bała się ludzi i potrafiła sobie poradzić w każdej sytuacji. Mógł świadczyć o tym nie tylko fakt, że uratowała Vanessę od grupki Włochów, ale też to, że nosiła ze sobą sztylety – dwa na skórzanym pasku i jak się później okazało, jeden na dolnej części łydki ukryty w ciężkich, czarnych butach. Zaprowadziła Vanessę do domu na krańcu miasteczka i zostawiła ją tam, wychodząc pospiesznie, oznajmiając w powietrze, że zaraz wróci.

Vanessa upojona szokiem siedziała samotnie w dom, który można było śmiało uznać za ruderę. Dach i kamienne ściany posiadały dziury. Brudną podłogę pokrywało pełno liści i jakichś bliżej nieokreślonych śmieci. Oprócz dwóch, ledwo stojących drewnianych łóżek i stolika z krzesłami po środku, nie znajdowało się tu zupełnie nic innego. Wątpiła, że ktokolwiek mógł tu mieszkać, a wnosząc po stęchłym zapachu jaki się tu roznosił, była wręcz przekonana, że dawno nikt tu nie zaglądał.

Czekając na Leylę przez głowę przeszła jej myśl, że może lepiej by było, jeśli odejdzie i zostawi ją za sobą, ale nie potrafiła tego zrobić. Po pierwsze, musiała jej podziękować za pomoc, a po drugie, musiała się spytać skąd ją znała. Nie pamiętała jej z żadnych balów czy przyjęć. Tym bardziej wątpiła, że spotkała ją kiedykolwiek na jakimś z jej nielicznych wypadów do miasteczka.

Słońce narzucało powoli kaptur nocy. Zaczęło chować się za lasem, a świerszcze i cykady poczęły grać swój codzienny koncert, gdy czarnowłosa piękność weszła do środka , albo raczej wkroczyła – kopnęła drzwi nogą, niosąc w ramionach szklane butelki z wodą i koszyk z jedzeniem. Spojrzała w progu na Vanessę i orientując się, że dziewczyna jest na swoim miejscu, ruszyła dalej do stolika i postawiła na nim brzęczące rzeczy.

– Zadyszałam się. – Odsapnęła siadając ciężko na krześle. – Wyszłam z formy. To nie wróży nic dobrego. Rozleniwiłam się ostatnio aż za bardzo. – Poprawiła włosy wpadające jej do oczu. Ściągnęła brwi i wypuściła z ust powietrze, zaczynając wachlować się ręką. – Czemu tu jest tak gorąco? Tobie też jest tak gorącą? Ja pierdolę, co za tortury. Mam wrażenie, że w tym kraju lato trwa prawie cały rok. Zdecydowanie wolę zimniejszy klimat. A ty?

Vanessa nie zwracała na nią uwagi. Patrzyła prosto na wodę, którą przyniosła. Nigdy nie była tak spragniona. Nie mając żadnego napoju zjadła wcześniej brzoskwinie, licząc na to, że zaspokoją one jej pragnienie. Efekt był jednak taki, że zachciało się jej pić. Patrzyła się na wodę jak na prezent urodzinowy, aż Leyla zauważyła, że zupełnie nie zwracała na nią uwagi i ignorowała jej słowa.

– Napij się – zwróciła się do niej, podsuwając bliżej szkło. – Przecież przytaszczałam to specjalnie dla ciebie, a wydaję mi się, że potrzebujesz jej bardziej niż tego jedzenia w koszyku.

Zanim czarnowłosa skończyła zdanie, Vanessa zdążyła już poderwać się na nogi i wypić łapczywie do połowy zawartość jednej z butelek.

– Spokojnie, nie zabiorę ci! – Zaśmiała się żywo widząc, jak strumień wody zaczął cieknąć jej po brodzie. – Zwolnij, bo jeszcze zwymiotujesz mi tutaj, a nie lubię sprzątać po innych. Chyba, że mi za to płacą.

Blondynka skończyła jedną szklaną butelkę i już miała rzucić się na drugą, gdy poczuła, jak jej żołądek próbuje sobie poradzić z przyjęciem potrzebnych od dawna płynów, Chwilę postała w miejscu, trzymając się za brzuch, po czym usiadła na krześle naprzeciwko Leyli. Ciekawiło ją co przyniosła w koszyku, ale jeszcze bardziej ciekawiła ją sama dziewczyna. Patrzyła teraz na nią swoimi oczami, które nagłe wydawały się niebieskie, a nie zielone, jak wcześniej zauważyła.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now