★ ★ ★

245 21 4
                                    

O ucieczce Vanessy nie dowiedział się sam. Nie dowiedział się też tego od Leyli – o wszystkim powiedział mu jego ojciec po wcześniejszym wezwaniu go do Dworu Ciemności. Gdy mówił mu, że najprawdopodobniej uciekła przez Augusta i jego naganny czyn wiedział, że to nie prawda. Vanessa uciekła od Howarda, ponieważ był nie tylko potworem pragnącym władzy, ale też dlatego, że po prostu go nie kochała, a jej ojciec nie zrobiłby nic, żeby uwolnić ją od tego małżeństwa. Nie ruszyłby nawet palcem, ponieważ to on sam ją w nie wpędził, chcąc dostać coś w zamian.

Bastian wpatrywał się w swojego ojca, który wydawał mu się jakiś dziwny. Zastanawiał się nad czymś głęboko patrząc przed siebie. Jego demony zauważyły zmianę nastroju swojego pana. Rozpoczęły wyłaniać się z niekończącej ciemności zza jego tronu. Bastian wzdrygnął się na ich widok. Nie mógł do nich nigdy przywyknąć, a oprócz tego miał z nimi nieprzyjemne wspomnienia.

Przypominali mu ludzi, którymi kiedyś byli. Mógłby pokusić się o stwierdzenie, że nadal nimi byli, gdyby nie ich półprzezroczyste ciała wyglądające jak mgła i długie, szpiczaste palce zakończone pazurami. Nie mieli ust, nosa czy oczu. Ich twarz była pusta – zwykła ciemność bez żadnych ludzkich zarysów. Obrzydliwie przerażający wyglądali jak uosobienie koszmaru. Poruszali się powoli, jakby cały czas żerowali szukając potencjalnej ofiary.

Co tacy ludzie zrobili Tylusowi? Nic, kompletnie nic. I może jeszcze podczas swojego żywota niektórzy z nich byli źli, albo zepsuci, ale to nie zmieniało tego, że zostali potraktowani w taki, a nie inny sposób. Nikt nie zasługiwał na wieczne „życie" w formie cienia u samego boku Pana Ciemności.

Vita mogła się aktywować – odezwał się Tylus, a demony wróciły za jego tron w ich niekończącą się ciemność. Mogła sięgać pewnie do Zaświatów, gdzie było ich o wiele więcej. – Ten przeklęty Howard mówił, że nagle zemdlał, a nic takiego nigdy mu się nie działo. Podobno już traktowała go chłodniej. Patrzyła na tego idiotę inaczej. Myślisz, że dowiedziała się o moich mocach? Może przez to uciekła?

Bóg ciemności oczekiwał odpowiedzi. Bastian musiał ułożyć coś w głowie na szybko.

– Myślę, że nie – odparł śmiało. – Wątpię, że ten twój nowy klient ma jakiekolwiek pojęcie o aktywacji tych mocy. Mógł zemdleć przez coś innego. Sama dziewczyna mogła uciec przez coś innego. Nie znamy powodów jej zachowania.

Tylus uderzył w podłokietniki tronu. Kości zatrzeszczały, ciemność wystrzeliła w bok, a demony krążyły już obok swojego pana.

– Przez co w takim razie?! Jak wyjaśnisz to, że moja Vita nagle zniknęła?!

Bóg wpadał powoli w szał. Czarnowłosy powinien był coś mu odpowiedzieć, żeby uspokoić jego nerwy, ale to pewnie tylko rozwścieczyłoby go jeszcze gorzej. Dlatego milczał.

– Mogłem posłać za nią moich ludzi albo demony – kontynuował Tylus. – Powinienem był dać im ją znaleźć i przytaszczać tu za kudły. Już dawno bym ją miał u swojego boku. Już dawno by tu była, a ja stałbym się najpotężniejszy! – ryknął, uderzając z całej siły ręką w tron. Ciemność pogłębiła się i rozszerzyła, zdmuchując ogień w palących się nielicznie świecach.

Bastian wiedział jednak, że tylko tak mówił. Interesy i umowy, które zawierał z ludźmi stawały się dla Tylusa czymś świętym. Czymś, czego nie mógł złamać, chyba że znalazł w nich lukę, która mogła doprowadzić do jej anulowania. Nie wiedzieć czemu zawsze dotrzymywał każdej z nich, nawet jeżeli trwały one latami. Może była to jego obsesja?

Kiedyś – przed pojawieniem się Bastiana we Wszechświecie, albo i o wiele wcześniej – Tylus nie posiadał demonów. Nie polował na ludzi. Nie pragnął całkowitej władzy. Był zwykłą ciemnością. Nie tak strasznym bogiem, ale później, gdy jego były już przyjaciel pokazał mu, że mógł żądać więcej, zmienił się, wyznaczając sobie przy okazji nowe cele i umiejętności. Stał się za bardzo podobny do Oziasa. Właśnie przez to mógł wejść z nim w konflikt trwający do dziś.

– Ojcze, może powinieneś poprawić sobie humor, tak jak robisz to zawsze w takich sytuacjach – zaproponował Bastian.

Tylus zerknął na niego swoimi demonicznymi oczami, w których błysnęło coś przerażającego. Napięta twarz mu złagodniała.

– Masz rację – odparł, wstając z tronu. – Tym razem nie urządzę biesiady. Nie mam na nią ochotę. Potrzebuję więcej demonów. Muszę wyruszyć na polowanie.

Jego syn pokiwał głową, wcale nie popierając tego pomysłu.

Polowania Tylusa były zwykłym szukaniem potencjalnych ofiar, z których pozyskiwał demony albo ludzi zajmujących się jego Dworem Ciemności. Tylus czerpał z tego satysfakcję, nowych więźniów, no i oczywiście potęgę. Uwielbiał to aż za bardzo.

Sama Ciemność uśmiechnęła się złowieszczo, gdy szła w stronę Bastiana, pewnie wyobrażając sobie swoje polowanie. Nagle Pan Ciemności się zatrzymał przypominając sobie pewnie o czymś. Mina mu zrzedła.

– Bastianie, miałeś ją obserwować. Miałeś jej doglądać, a ona uciekła. – Jego źrenice się rozszerzyły, a mrok niebezpiecznie się powiększył i już pełznął w jego kierunku, aby w niego uderzyć. – Powiedz mi, gdzie ona jest, a nic złego ci się nie stanie. Będę nawet skłonny nic ci nie zrobić.

Zapomniał.

Pan Tajemnic na śmierć zapomniał o swojej obietnicy złożonej ojcu.

Musiał, więc go okłamać. Innego wyboru nie miał. Musiał wierzyć, że ojciec nie posiadał głębszej wiedzy, jak działa Więź Gwiazd w przypadku Vity i Mors. Do tej pory nic nie wskazywało na to, że zdawał sobie o tym sprawę.

– Nie mam pojęcia, gdzie jest. – Wyprostował się, stając pewniej na nogach. – Nie mogę dowiedzieć się, gdzie jest. To tak nie działa.

Tylus przycisnął się do niego. Moce, które po nim odziedziczył. zacisnęły się na ciele Bastiana grożąc użyciem siły. Bóg nie wyglądał na zadowolonego.

– Czemu?!

– Nie mogę wiedzieć, gdzie jest, bo nie posiadam mocy, która pozwoliłaby mi ją wyśledzić – skłamał głosem przesyconym pewnością siebie. – Musiałbym przebywać koło niej cały czas, a nie tylko co jakiś czas obserwować. Kazałeś mi ją tylko doglądać, a nie śledzić.

Oczywiście, że miał taką moc!

Nawet jeśli oni nie byli ze sobą połączeni, to Gwiazdy już tak. Mógł więc wiedzieć, że ukryta w Vanessie Vita była cała, a co za tym idzie, że i dziewczynie nic nie groziło. Ale mimo wszystko, nie posiadał umiejętności pozwalających mu odgadnąć, w którym miejscu się znajdowała – od tego miał Leylę mogącą dostarczyć mu informacji.

Tylus ścisnął mocniej szczękę. Bastian usłyszał zgrzytanie jego zębów.

– Mogłem kazać ci ślęczeć przy niej non stop, ale nie wiedziałem, że ten Howard zepsuje wszystko! – Odsunął się od syna ruszając z powrotem na tron. – Popełniłem błąd, a stawka jest za wysoka, żeby popełnić następny. – Ścisnął pięści siadając. – Powinienem go zabić, albo przemienić w demona, zamiast kazać mu jej szukać. Nie ważne. Gdy jej nie znajdzie, zrobię to. Wtedy na jej poszukiwania ruszysz ty. – Wskazał na niego palcem. – Tobie ufam bardziej niż jemu. Ty przynajmniej zawsze pilnujesz, żeby naszych umów albo interesów szlag nie trafił. Poświęcasz się sprawie całym sobą i nad sobą panujesz.

Bastian miał ochotę złowieszczo się uśmiechnąć, ale zdusił tą chęć w sobie. Zamiast tego ukłonił się w pas.

– Ma się rozumieć, ojcze.

– Możesz odejść – odprawił go, wyciągając rękę zza swój tron. Demony na powrót zaczęły wyciągać ku niemu długie pazury.

Czarnowłosy ukłonił się ponownie na pożegnanie, po czym wyszedł z sali tronowej.

Tylus miał rację, że dopilnowywał interesów i umów. Rzeczywiście poświęcał się całym sobą sprawom, którymi akurat się zajmował. Szkoda tylko, że Bastian się zmienił, przy okazji mając gdzieś interesy, umowy i plany Pana Ciemności.

Od niedawna był wierny tylko swoim przekonaniom i sprawie związanej z Vanessą.

Tylus tak naprawdę ufał zdrajcy.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now