8. Jeszcze więcej zagadek nie z tego świata

609 40 19
                                    

Vanessa nie potrafiła określić ile czasu upłynęło od sytuacji w pokoju.

Tajemniczy mężczyzna, po tym, jak powiedział, że jest jej największym koszmarem, kazał jej zostać w pomieszczeniu, dopóki nie wróci. Za żadne skarby Wszechświata miała się z niego nie ruszać. Oznajmił jej bowiem, że z chęcią pokaże jej co jeszcze potrafi.

Kolejny mężczyzna myślał, że mógł sterować nią na lewo i prawo; że mógł wydawać polecenia, a ona miała je ślepo wykonywać. Niedoczekanie...

Owszem, czekała posłusznie chwilę, siedząc na łóżku i patrząc za okno, ale zrozumiała, że wcale nie musiała wypełniać jego poleceń. Nie musiała nic.

Mimo, że nie poznała wszystkich jego mrocznych sztuczek, poderwała się na nogi i z duszą na ramieniu, wyszła po cichu z pokoju. Od razu rozpoznała swoją lokalizację – stała obok gabinetu ojca, naprzeciwko jego pokoju.

Zakazano jej tu wchodzić od małego, a tu proszę, naruszyła wcale nie dobrowolnie zasadę, której miała za wszelką cenę nie łamać. Cieszyła się tylko, że to nie realne życie – Anderson na pewno nie pozostawiłby tego bez konsekwencji.

Dziękowała miękkim dywanom. Przynajmniej dzięki nim odgłos jej bosych stóp nie niósł się echem po przeraźliwie cichych korytarzach. Jeszcze podczas poprzedniego „snu" nawet by się tym nie przejęła, ale tym razem wolała, żeby nikt nie usłyszał jej kroków. Tym razem wiedziała, że nie przebywa tu sama, a wcale nie miała ochoty zdradzać swojego położenia Panu Ciemności.

Pan Ciemności. – tak nazwała go w swojej głowie.

Nie podał jej imienia, a wolała jakoś określać.

Na końcu korytarza wychyliła się ostrożnie zza ściany, rozglądając we wszystkie strony, szukając Pana Ciemności, który mógłby ją zaskoczyć, po czym szybko czmychnęła do drzwi wyjściowych. Otworzyła je jak najciszej potrafiła i wyszła na zewnątrz w odmęty ciągle panującej tu nocy.

Co właściwie chciała zrobić?

Tego nie wiedziała.

Impuls kazał jej po prostu wyjść z budynku i skierować się na żwirowy podjazd.

Postanowiła, że po prostu będzie chodziła po ogrodach, nawet może po lesie – tak, jak czasami robiła to podczas „snu" – dopóki niewidzialna siła znów nie zaciągnie jej w stronę drzwi do świata żywych; do jej prawdziwego życia, do którego wcale jej nie ciągnęło.

Chwila.

Zatrzymała się tak gwałtownie obok iglastego krzewu rosnącego przy ścieżce prowadzącej w głąb ogrodu północnego, że spłoszyła małe zwierzątko mieszkające w zaroślach.

– Ciemność, drzwi, tajemniczy szept dochodzący do moich uszu – wyliczała pod nosem. Rozdziawiła wargi. Nagle zrozumiała. – To wszystko musiało się dziać przez niego. To musiały być jego szepty. To był on. Ten ściszony głos do niego pasował. Tylko po co to robił, skoro i tak się nie pokazywał?

Jedno pytanie z głowy.

Zostało sporo innych, które musiała mu zadać.

Obróciła się na pięcie, zawracając. Nie było sensu przed nim uciekać. Musiała stawić czoła lękom, nawet jeśli istniały tylko w jej głowie.

W mgnieniu oka znalazła się znowu przy wejściu. Już wchodziła na schody prowadzące do drzwi, kiedy same się otworzyły, a w przejściu stanął obcy, niski i starszy mężczyzna.

Zszokowana faktem, że zobaczyła kolejną osobę podczas tego samego „snu", zatrzymała się pośrodku stopni. Ramiona opadły jej z szoku. Całe szczęście, że nie szczęka. Wpatrywałaby się w niego z wyłupiastymi oczami, gdyby się nie odezwał:

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now