19. Bo wiara czyni cuda

286 29 4
                                    

Rezydencja Lilii – jej dom, ale rzadko posługiwała się tą nazwą. Nie lubiła tych kwiatów, więc automatycznie wypychała z głowy również to ustalone miano. Oprócz koloru, który jako tako znosiła i który widniał w ich herbie rodowym, nic w nich jej nie pasowało. Powinny symbolizować piękno i czystość, albo delikatność i subtelność, ale dla niej były zupełnie czym innym.

Nawet nie wiedziała, w którym momencie zaczęła ich tak nienawidzić. Czy stało się to po tym, jak ojciec uderzył w matkę wazonem z tymi kwiatami, raniąc jej przy tym głowę? Czy raczej przez to, gdy ich duszący zapach pojawiał się, kiedy przyjeżdżali do domu? Istniała też ewentualność, że ich własna plantacja lili wzbudziła w niej automatyczną niechęć.

Ale najbardziej nie potrafiła ich znieść przez to, że czasem porównywano ją do nich. Wierzono, że jest taka piękna, delikatna, czysta i bez skazy. Płatek niewinnego kwiata. Symbol wszystkiego co niewinne.

Vanessa nie chciała, żeby za taką ją uważano.

Nie chciała być tymi kwiatami. Nie chciała stać się ich symbolem.

Dlatego też, kiedy opuściła Rezydencję Lilii, mogła wreszcie przestać się przejmować, że ktoś znowu porównałby ją do nich. Jednak znajdując się znowu przed drzwiami wejściowymi do tego wielkiego domu, który mogłaby śmiało nazwać pałacem, jej całe życie się zawaliło. Wszystkie złe wspomnienia i uczucia jakie jej tu towarzyszyły, wróciły ze zdwojoną siłą.

Całą swoją egzystencję miała zarazem wszystko i nic. Otaczały ją drogie rzeczy, mające przynieść szczęście i wypełnić pustkę, ale tego nie robiły. One nigdy nie dawały jej szczęścia. Szukała go więc w książkach, ale gdy i one przestały jej wystarczać, przestała go szukać. Pogodziła się z tym, że resztę swoich dni spędzi nieszczęśliwa, aż do dnia, w którym opuściła Rezydencję Lilii i ruszyła w kierunku wolności. Właśnie znów stała się dziewczyną patrzącą w gwiazdy. Obudziła na nowo tą wersję siebie, która od zawsze pragnęła wolności i przygody. Poczucia, że na każdym kroku chociaż może czaić się zło albo niebezpieczeństwo, to może ją też spotkać coś niesamowitego.

Szczęście było w wolności, ale i ją jej odebrano, gdy znalazł ją August.

Ale gdyby nie uciekła, nie poznałaby Leyli. Nie podróżowałyby razem, a ona nie przekonałaby się, jak to jest mieć kogoś, kto po prostu wróciłby do niej dla zwykłego towarzystwa i wspólnych chwil. Gdyby nie opuściła znanych jej czterech ścian, nie zobaczyłaby na własne oczy morza ani nadmorskiego zachodu słońca. Nigdy by się w nim nie wykąpała i nie poszła do pobliskiego portu obejrzeć statki, jeść rurki z kremem na plaży i kupić przepiękne książki w starej księgarni. Nigdy nie spotkałaby też tej tajemniczej kobiety z bazaru ani nie dostała od niej sukienki i bransoletki, którą miała w tym momencie na sobie.

Może gdyby ich nie założyła, nie musiałaby znosić spojrzenia Augusta na sobie. Nie musiałaby widzieć w jego oczach tego szalonego zapału i czegoś czego wcześniej nie dostrzegła – władzy.

Howard wiedział, że wygrał, a ona przegrała. Zachwyt zwycięstwa emanował od niego cały czas, poczynając od chwili złapania jej na statku.

Jego pomocnicy praktycznie ją nieśli, gdy wyrywała się i krzyczała w niebogłosy, a on kroczył przed nimi dumnie i uspokajał wszystkich przyglądających się jej próbom wyswobodzenia się. Sprzedawał im bajeczkę, że Vanessa jest jego niezrównoważoną psychicznie żoną.

Gdy znaleźli się już poza portem i ruszyli w nieznanym jej kierunku, stał tam ten łysy mężczyzna z butki informacyjnej i przyglądał się im, na coś czekając. August podszedł do niego i wręczył mu pieniędze. Poklepał go po ramieniu mówiąc po włosku:

– Dziękuję przyjacielu. Uratowałeś mi życie.

Vanessa nie wiedziała, że znał włoski. Bardziej interesowała ją kwestia, skąd znał tego człowieka. Nie musiała się długo zastanawiać, ponieważ gdy mężczyzna z butki na nią spojrzał zrozumiała, że wydał ją Augustowi i ratując mu życie przy okazji zniszczył jej.

Kolejny mężczyzna, który sprzedał ją dla pieniędzy. To bolało.

– Ty świnio! – krzyczała do niego, szarpiąc się coraz bardziej w uścisku brodacza i jego przyjaciół. – Ty gnido! Ty parszywy makaroniarzu, mam nadzieję, że karma do ciebie wróci! Mam nadzieję, że zdechniesz, utoniesz albo najlepiej ju...

Nie dokończyła. Została mocniej pociągnięta za włosy i ściśnięta za ramię. Zabolało. Uroniła łzę, jęcząc.

– Panowie – zareagował ciepłym głosem August odwracając się do nich – ale proszę nie wyżywać się tak na mojej narzeczonej. Nie musicie jej tak ściskać i ciągnąć za włosy. To jest dama. – Podchodząc bliżej, uśmiechnął się do niej fałszywie i gdy wyczuła jego ostre perfumy, pogładził ją kciukiem po policzku. Rozpoczęła kolejne próby wyrywania się. – Musi wyglądać ładnie w dniu naszego ślubu.

– Nie wyjdę za ciebie sukinsynu – wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Jego lewa brew poszybowała do góry, a palące policzek palce mocniej się na nim zacisnęły, zanim ją puścił.

– A założymy się?

Nie odzywała się do niego potem ani słowem. Zresztą, on również nic nie mówił. Musiała znosić tylko jego władcze spojrzenie, irytujący uśmieszek na ustach oraz to, że związano ją niczym zakładnika. Usiadła więc jak najdalej tylko mogła od Howarda oraz jego przebrzydłej osobowości. Cieszyła się, że przynajmniej brodacz i jego przyjaciele zniknęli, odprawieni przez niego jeszcze w miasteczku portowym.

 Gdy wjechali na drogę prowadzącą do posiadłości, od razu zauważyła wysoki żywopłot, skrywający tajemnice jej rodziny, a kiedy skrzypiąca brama wjazdowa rozwarła się przed nimi szeroko, pragnęła wyskoczyć, ponownie uciec.

Wiedziała co ją tu czekało.

Wiedziała co się stanie, gdy przekroczy próg tego domu, więc gdy August otworzył jej drzwi i chciał rozwiązać jej ręce oraz nogi robiąc to w taki sposób, żeby ją zdenerwować, wiedziała, że jest zgubiona.

Gdy wyrwała się z jego uścisku mającego jej niby pomóc dojść do drzwi, wiedziała, że w tym domu nie znajdzie tego co znalazła poza jego murami.

Stojąc więc teraz przed wejściem do Rezydencji Lilii, zdawała sobie sprawę, że nie znajdzie w niej tego, czego najbardziej potrzebowała.

Zamiast wolności, miał powitać ją duszący zapach lilii, przeraźliwa cisza, posłuszni służący i jeśli cokolwiek silniejszego od Vanessy jej sprzyjało, pijany ojciec, który nie był akurat agresywny.

Wlepiła oczy w wielkie drzwi wejściowe jak we wrota do innego świata, a w tym samym czasie podszedł do niej Howard. Chciał położyć na jej biodrze swoją rękę w celu przekazania jej w ten sposób, aby ruszyła do przodu, ale odskoczyła od niego w bok, o mało nie wpadając na jeden z pobliskich krzaków białych kwiatów przy wejściu.

– Znamy się krótko, ale ty naprawdę się zmieniłaś – oznajmił do siebie. Lekki wietrzyk poruszał jego białą koszulą wpuszczoną ze spodni munduru. Wyglądał na bardziej zmęczonego niż ostatnim razem. Cieszyła się z tego, że to przez nią miał widoczne sińce pod oczami. – Cóż takiego ci zrobiłem, że nagle traktujesz mnie jak wroga?

„Pojawiłeś się niszcząc mi życie" – pomyślała, patrząc na niego z nienawiścią. – „Zabrałeś mi wolność."

Czekał na jej odpowiedź.

Nie udzieliła mu jej, jedynie wpatrywała się w niego morderczo.

– Rozumiem.

Otworzył drzwi wejściowe wskazując ręką, żeby przez nie weszła. Nie chciała tego robić, ale musiała. Ucieczka ze związanymi rękami by jej nie pomogła. August już jej nie dotykał, ale czuła jego obecność za plecami.

– Nie odzywasz się do mnie i niech ci będzie. Wystarczy mi, że na ceremonii usłyszę z twoich ust „tak", a potem będziesz już mogła zamilknąć na wieki.

Dziedzictwo ŻyciaWhere stories live. Discover now