Rozdział 1

14.3K 295 138
                                    

Arabella

Hogwart.

Niektórzy ludzie mówią że to ich dom, niektórzy że cel edukacyjny, a inni że miejsce do odnalezienia siebie. Ja sama nie wiem jak to nazywać.

Odchodząc z Beauxbatons, w zasadzie zostając wywaloną z Beauxbatons było najlepszą decyzją w moim życiu. Odkąd byłam małą dziewczynką, moi rodzice mieli wizję na moją przyszłość, czyli mistrz czarnej magi. Pochodząc z rodziny czystej krwi, jak to moja mama powiedziała - to było moje przeznaczenie.

Nie chcę tego, w zasadzie, nigdy nie chciałam. Będąc starszą od mojej siostry, czułam że to mój obowiązek być kimś kim chcieli moi rodzice abym była. Czuję się źle ucząc się tyle czarnej magii. Słyszałam o Voldemorcie, jego misji i wierzeniom, moi rodzice również w to wierzyli. Zero mugoli, zero czarodziei półkrwi, tylko czysta krew. Nigdy mnie to nie obchodziło, przecież każdy ma ten sam kolor krwi.

Odkąd moi rodzice odeszli, czuję że cała presja zależy od moich marzeń i bycia przykładem dla mojej siostry Fawn. To ja muszę jej pokazać, że możemy osiągnąć wszystko w co włożymy serce i duszę, nie ważne co się stanie. Po prostu wiem że muszę zostać skupiona na moich celach.

Zginęli 3 lata temu, zmuszając mnie do bycia matką i ojcem dla mojej młodszej siostry, ale to było nie do zniesienia, więc podjęłam decyzję odejścia. Mając nadzieję, że w ten sposób zakwitnie, i nauczy się nie polegać na mnie.

Wiedziałam, że nie mogę po prostu porzucić Beauxbatons bez wymyślenia przez nich wymówki, by zatrzymać mnie w szkole, więc zrobiłam tak aby sami mnie wyrzucili.

Podpaliłam włosy Fleur, ale dla szkoły to nie wystarczyło, uznali to za 'wypadek'. Więc moim jedynym wyjściem było wdanie się w bójkę, nie tylko z różdżkami, ale rękoma też, i po trzeciej bójce w końcu się udało. Powiedzieli że nie było to 'kobiece' i nie byłam 'damą', więc wyrzucili mnie i przenieśli do Hogwartu. Chociaż teraz miałam opinię 'sprawcy kłopotów', tak naprawdę nie byłam tym, teraz jestem tutaj, w Hogwarcie, w końcu mam rozpocząć moją własną podróż i własne życie.

-Czy będziesz do mnie pisać każdego dnia Bella? - Fawn wyszeptała ze łzami w oczach. Wytarłam jej łzy z policzka -Oczywiście Fefe, nie bądź głupia - objęła mnie mocno, głośno płacząc, przez co również zaczęłam -Na brodę Merlina, widzisz co ze mną robisz? - zachichotałam, a ona się lekko uśmiechnęła -Dobrze panno Roseberry - powiedział kierowca, spojrzałam za ramię i przytaknęłam. Wytarłam łzy z miękkiej skóry siostry -Kocham cię, napiszę do ciebie gdy dotrę tam, uważaj na siebie i widzimy się na święta - przytaknęła i puściła mnie.

-Panno Roseberry - wyrwała mnie z myśli kobieta wołająca mnie, miała długą spiczastą czapkę, długi płaszcz i Szkocki akcent.

-Przepraszam, nie usłyszałam pani

-Chodź kochanie, musimy przydzielić cię do któregoś z domów. - przyśpieszyła, idąc przez korytarz zamku, szłam za nią rozglądając się dookoła.

Ta szkoła różniła się od mojej poprzedniej, była bardziej normalna, odświeżona i nowoczesna. Beauxbatons był jak zamek, nie przeznaczony do ruszenia, lodowe rzeźby, świeża różowa ścieżka kwiatów - można by powiedzieć że wygląda jak czyjś ślub.

Starsza kobieta stanęła przed drzwiami i odwróciła się.

-W porządku panno Roseberry, zostaw swój bagaż tutaj, pokażę ci Wielką Salę i tam zostaniesz przydzielona do któregoś domu, muszę ostrzec cię że uczniowie mają teraz kolację, więc już tam są.

Poczułam uścisk w żołądku, wchodząc do pomieszczenia, w którym było kilka innych czarodziei. Mogłabym zwymiotować, ale nałożyłam sztuczny uśmiech.

-Dobrze

Nauczycielka szła przez korytarze, gdy nadal szłyśmy w dół, usłyszałam śmiechy, szepty i uderzanie o sztućce.

W końcu, weszłyśmy do środka sali w której czułam się jakbym szła godziny, zrobiłam krok w kierunki hali.

Świeczki latały pod sufitem a moje oczy zwróciły uwagę na gwiazdy. Nigdy nie widziałam czegoś takiego, wtedy zobaczyłam co było przede mną.

Była ogłuszająca cisza, można było usłyszeć jak spadła komuś różdżka, powoli przełknęłam i weszłam z podniesioną głową, nie mogłam pozwolić komuś myśleć że się boję. Szłam za profesorką przez środek sali. Wiele nauczycieli siedziało przede mną, obserwując mnie, niektórzy mieli już złe zdanie na temat mnie.

Nie obchodziło mnie to, bo miałam zamiar udowodnić wszystkim że nie jestem taka, jak myślą że jestem.

Starszy mężczyzna, z długą, białą brodą, przywitał mnie.

-Witamy w Hogwarcie panno Roseberry - przywitał się z lekkim uśmiechem.

-Przyjemność pana poznać, profesorze Dumbledore

Słyszałam dużo o Dumbledorze przed moim przyjazdem, najpotężniejszy czarodziej. Byłam podekscytowana uczenia się w szkole, kogoś takiego jak on.

Pokazał mi ręką, abym usiadła na krześle, przed wszystkimi uczniami. Zbadałam wzrokiem salę, i zauważyłam 4 kolory, co pewnie znaczą 4 różne domy.

Dumbledore uciszył salę. Wszystkie oczy były skierowane do niego, niektóre były na mnie, ale ja trzymałam wzrok na wejściu do sali, nie chcąc złapać z nikim kontaktu wzrokowego.

-Mamy nową uczennicę, Arabella Roseberry. Jestem pewny że wszyscy ją dobrze przywitacie, bez względu na to, do jakiego domu trafi.

Dumbledore położył długi, czarny kapelusz na mojej głowie, który zaczął coś mówić. Niektórzy uczniowie się wiercili, niektórzy szeptali, a inni prawie wstali z ich miejsc. Nie rozumiałam dlaczego tak bardzo zwracali uwagę, na to do jakiego domu trafię, może potem się dowiem.

Czapka przestała się ruszać, wszyscy byli cicho, mój oddech się zatrzymał na chwilę, kapelusz krzyknął nazwę domu.

-SLYTHERIN!

Bare / DM / tłumaczenieWhere stories live. Discover now