Rozdział 88

1.8K 82 19
                                    

Arabella

"Draco,

Mam nadzieję, że jesteś bezpieczny. Nie jestem pewna, gdzie teraz jesteś, ale mam nadzieję, że wkrótce otrzymasz ten list.

Tęsknię za Tobą.

Dom jest ładny, ale samotny, nudny. Mam wystarczającą ilość jedzenia. Proszę, napisz do mnie szybko, chcę tylko, żeby to się skończyło.

Twoja na zawsze,

Bella "

Zapieczętowałam list, podając go mojej sowie, aby zanieść go Draco. Nie wiedziałam, gdzie był, czy był w Hogwarcie, czy we dworze. Rok szkolny już by się skończył, więc założyłam, że wrócił do domu. To założenie tylko mnie zaniepokoiło.

Nie chciałam wyobrażać sobie go cierpiącego, ale to wszystko, o czym mogłam myśleć. Voldemort nie dba o nikogo oprócz siebie. Więc byłam głupia, myśląc, że on będzie łagodny dla Draco.

Minęło kilka dni, odkąd go ostatnio widziałam. Dom, w którym byłam, był osobliwy, przytulny, coś, w czym można było wychować małą rodzinę. Ale nie patrzyłam na to w ten sposób, było to miejsce, w którym mogłam się ukryć.

Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, Draco nałożył ochronne zaklęcia, które powstrzymały mnie przed opuszczeniem domu. Zapewniono mi wszystko, więc nie mogłam narzekać. Ale potrzebowałam świeżego powietrza i jakiejś interakcji z człowiekiem.

Doprowadzałam się do szaleństwa, zegary nieustannie tykały, silny wiatr i deszcz współgrające z trzaskaniem ognia stały się przesadzoną melodią.

W ciągu dnia wracałam do treningu, chociaż brak partnera do pojedynku nie pomagał. Przynajmniej robiłam to, o co poprosił mnie Draco.

Wieczory były najgorszą porą dnia, czystą ciszą, w całym domu panował półmrok. Spędzałam godziny wpatrując się w kominek, zaczęłam widzieć w nim postacie, bez wątpienia z mojej wyobraźni.

Westchnęłam, siadając z łóżka, musiało być około południa, bo ptaki wciąż ćwierkały na zewnątrz. Szłam korytarzem, deski podłogowe były zimne pod moimi bosymi stopami, czy ogień zgasł?

-O kurwa! - Słyszałam z salonu.

Pobiegłam do swojego pokoju, chwytając różdżkę. Powoli zeszłam na dół. Rozległ się szelest, po którym nastąpił kaszel. Moje serce waliło, słyszałam je uszami.

-Ktokolwiek tam jest - odejdź teraz - albo ja-

-Albo co, Bell?

Skręciłam za róg, oto ona - moja siostra. Pokryta prochem, otrzepała się, trzymając w każdej dłoni dwa tuziny czerwonych róż.

-Fefe, w końcu! I kupiłaś mi kwiaty! - Uśmiechnęłam się, podchodząc do niej. Przewróciła oczami i wepchnęła kwiaty w moje ręce.

-Nie są ode mnie - są od twojego chłopaka - powiedziała, podkreślając słowo „chłopak".

-Widziałaś go? - Zapytałam, wąchając świeże kwiaty.

-Jak myślisz, jak się tu dostałam?

-Jak wyglądał? Wszystko u niego w porządku, czy pytał o-

Udawała, że ​​ziewnęła. -Swoją drogą, u mnie wszystko dobrze, a ty jak się masz?

-Przepraszam - wymamrotałam.

-Czuł się dobrze, wyglądał na zmęczonego, pod oczami miał straszne worki - czy on nie wie, czym jest sen? - Zaśmiała się.

-Wystarczająco, coś jeszcze?

Bare / DM / tłumaczenieWhere stories live. Discover now