48.

978 78 2
                                    




Święta minęły dość spokojnie. Nim się obejrzałam ponownie byłam w Hogwarcie. Szłam korytarzem wracając z łazienki.

-Meghan! -Odwróciłam się. Stanęłam jak wryta. Malfoy biegł w moją stronę. -Jak Ci minęły Święta? -Uśmiechnął się przyjaźnie.

-Eee.. Dobrze..? -Powiedziałam niepewnie. -A tobie?

-Nawet ok. Idziemy się przejść? -Zapytał.

-Spoko. -Mruknęłam i szłam za chłopakiem.

-Nie ufasz mi? -Zmarszczył brwi. Nie wyglądał groźnie, ale wiecie..

-Nie do końca.

-Dlaczego? -Zdziwił się.

-Trudno zaufać komuś kto od momentu poznania Cię nienawidził, wyzywał..

-Nie nienawidziłem Cię. -Draco spojrzał na mnie jak na idiotkę.

-Czyżby? -Założyłam ręce na piersi.

-Taaaa. -Przeciągał blondyn. Spacerowaliśmy jeszcze jakiś czas. Nawet dobrze nam się rozmawiało. Malfoy odprowadził mnie pod portret Grubej Damy i pognał do Lochów. Weszłam do salonu z uśmiechem na twarzy i usiadłam na fotelu naprzeciw przyjaciół.

-Co tam? -Zapytałam i posłałam im uśmiech.

-No nie wiem.. Hmmmm.. Co tam Maghan? -Zapytał wkurzony Harry.

-O co chodzi? -Wyprostowałam się i patrzyłam na piątkę przyjaciół.

-Malfoy. Mówi Ci to coś? -Warknął Ron.

-Nie rozumiem..

-Nie rozumiesz?! Po cholerę się z nim zadajesz?! -Wrzasnął Fred.

-Bo mi pomógł jak nikogo nie było. -Wycedziłam przez zęby i udałam się do swojego dormitorium. Otworzyłam drzwi z wściekłością, które potem mocno zatrzasnęłam i usiadłam na parapecie.

-Co się stało Meg? -Zapytała Hermiona. Siedziała na łóżko otoczona książkami. Opowiedziałam jej całe zajście. Brunetka była jedyną osobą, która wiedziała co zrobił Braian.

-To jest takie głupie.. -Mamrotałam. Po mojej twarzy spływały słone łzy. Rozległo się pukanie do drzwi, które uchyliły się po chwili. Fred.

-Wyjdź. -Warknęłam.

-Meghan ja chciałem por..

-Wyjdź! -Moje włosy uniosły się do góry. Bliźniak spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach.

-Ok.. -Powiedział z udawanym spokojem i zamknął powoli drzwi. Moje brązowe loki ponownie opadły na ramiona, a Hermiona zrobiła dziwną minę.

-Czasem mnie przerażasz. -Spojrzała na mnie niepewnie.

***

Dni mijały mi strasznie wolno. Nie odzywałam się do bliźniaków, Rona, Ginny i Harry'ego. Byłam na nich zła. Co oni sobie myśleli? Przecież mogę się zadawać z kim chcę!

-Cześć Draco. -Powiedziałam do blondyna.

-Hej Meg. Idziemy razem na OPCM? -Zapytał.

-Jasne. -Uśmiechnęłam się i zauważyłam bliźniaków idących w moją stronę.

-Mam już dosyć tej nauki. -Zaczęłam temat. Nie chciałam, żeby Weasley'owie zaczęli do mnie cokolwiek mówić. -Te SUMY niszczą życie.

-Zgadzam się. Ostatnio jak robiłem notatki z transmutacji zasnąłem w pokoju wspólnym Slytherinu i obudziłem się dziesięć minut przed pierwszą lekcją następnego dnia. -Mówił Dracon.

-Ja na szczęście..

-Meghan. -Moja mowa została przerwana przez dwa bardzo znane mi głosy.

-..robię notatki z lekcji na lekcję i..

-Meghan. -Wypuściłam głośno powietrze.

-Nie mam takiego problemu. -Dokończyłam.

-Meghan. -Odwróciłam się w stronę Weasley'ów.

-Czego wy ode mnie cholera jasne chcecie?! -Powiedziałam przez zęby.

-Chcieliśmy porozmawiać. -Odezwał się Fred.

-Pilnie.. -Dodał George.

-Nie mam czasu. -Burknęłam. -Chodź Draco, bo się spóźnimy. Nie chcę mieć szlabanu u Umbridge. -Odeszliśmy dość spory kawałek.

-Kłótnia? -Zainteresował się Ślizgon, na co przytaknęłam głową. -Mogę wiedzieć o co?

-O to, że się z tobą zadaję. -Przyznałam patrząc prosto przed siebie.

-Przejdzie im. -Mruknął. Zauważyłam uczniów biegnących w przeciwną stronę sal lekcyjnych. Zatrzymałam pędzącego Nevilla.

-Nevill o co chodzi?

-Na dziedzińcu. -Wymamrotał i pobiegł dalej. Wymieniłam spojrzenia z Draconem i pędem ruszyliśmy za tłumem. Profesor Trelawney stała na środku dziedzińca z walizkami. Kilka metrów dalej Umbridge z grubym zwojem pergaminu.

-Nie! NIE! To niemożliwe! Nie zgadzam się.. -Krzyczała nauczycielka wróżbiarstwa.

-Nie zdawałaś sobie sprawy, że to nastąpi? -Przemówiła Różowa Ropucha.

-Nie możesz mnie stąd wyrzucić! Hogwart to mój dom! Jestem tu od szesnastu lat! -Rozpaczała kobieta.

-To BYŁ twój dom, ale już nie jest, bo godzinę temu Minister Magii złożył podpis na twoim wypowiedzeniu. A teraz, z łaski swojej, zabieraj się stąd. Wprawiasz nas w zakłopotanie. -Ogarnęła mnie wściekłość. Niekoniecznie lubiłam Sybilli Trelawney, ale Umbridge nie miała prawa tak traktować tej kobiety! Za Landryny wyszła McGonagall i pognała w stronę nauczycielki wróżbiarstwa.

-Masz Sybillo.. -Podała jej chustkę w szkocką kratę. -Uspokój się.. Wytrzyj sobie nos.. Nie jest tak źle, jak myślisz.. Wcale nie opuścisz Hogwartu..

-Czyżby? -Umbridge zrobiła kilka kroków do przodu. -A z czyjego upoważnienia pozwala sobie Pani na takie stwierdzenie? -Uśmiechnęła się jadowicie.

-Z mojego. -Rozbrzmiał potężny i podenerwowany głos. Spojrzałam w tamtą stronę.

-Dumbledore.. -Szepnęłam cicho.

-Nie ma Pani prawa wyrzucać nauczycieli z zamku, nawet po ich zwolnieniu. To prawo nadal przysługuje dyrektorowi! -Zagrzmiał. -Minervo zaprowadź Sybillię na górę do jej wieży.

-Dziękuję Dumbledore.. Dziękuję.. -Chlipała kobieta.

-A wy co?! Nie macie zajęć?! -Zagrzmiał dyrektor. Uczniowie zaczęli się rozchodzić.

-Wredna małpa.. -Mruknęłam i razem z Draco ruszyłam pod salę OPCM.

Ja nie szukam żadnych kłopotów - to kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyWhere stories live. Discover now