80.

459 43 18
                                    




Meghan's pov

Przez kilka dni siedziałam w zimnym i ciemnym lochu rozmyślając nad słowami Voldemorta oraz zastanawiając się jak najszybciej się zabić. Odstawiłam eliksir wzmacniający, co od razu ukazało w jak fatalnym stanie jest mój organizm. Nic nie jadłam, moje ciało ponownie powitało anoreksję, która przyśpieszała proces mojego dnia ostatecznego.

Każdego dnia przychodził do mnie Snape próbując utrzymać mnie przy życiu. Takie w końcu było jego zadanie. Podawał mi jakieś świństwa na siłę, które i tak się nie sprawdzały, nic poza eliksirem wzmacniającym nie działało, tak przynajmniej powiedział mi kiedyś Dumbledore.

Ku mojemu lekkiemu zdziwieniu codziennymi wizytami obdarowywał mnie również Malfoy, Draco Malfoy. Siadał pod ścianą obok mnie i tak spędzaliśmy czas, w ciszy, bez rozmów, bez niczego. Nie wiedziałam, co robić kiedy się pojawiał. Nie wiedziałam czy go nienawidzę, czy też nie.

- Po co ty tu w ogóle przychodzisz? - zapytałam pewnego razu. Chłopak spojrzał na mnie tym samym wzrokiem, co kiedyś w Hogwarcie podczas naszego pierwszego wyjścia razem na błonia. Trochę zrozpaczony, jednakże pewny siebie, a zarazem pełen tajemnic wzrok utkwił mi głęboko w pamięci.

-Zastanów się - powiedział cicho wciąż na mnie patrząc.

- Chcesz mi pomóc? - zapytałam pełna nadziei, że siedzi przede mną człowiek, którym myślałam, że był. Osoba, którą sądziłam o bycie inną nim dowiedziałam się kim jest naprawdę. Mój przyjaciel... Chłopak milczał wciąż mając utkwiony wzrok we mnie. - Chcesz mi pomóc - ucieszyłam się. Chłopak tylko westchnął głośno i ponownie spojrzał na zimny mur. - Wiedziałam, że nie jesteś taki jak cię piszą - szepnęłam by nikt nie usłyszał i przybliżyłam się do niego. Położyłam mu głowę na ramieniu i zamknęłam oczy. Przez chwilę poczułam się tak jak kiedyś podczas naszych spotkań, bezpiecznie i bez zmartwień.

Przez ostatni okres przeszłam tak wiele, że trudno było uwierzyć, że tyle rzeczy, tak złych rzeczy może się dziać w tak krótkim czasie.

Byłam horkruksem, utrzymywałam największego potwora na świecie przy życiu, nawet nie wiedziałam, że robię coś tak okrutnego.

Dowiedziałam się, że miałam brata. Kolejnego członka rodziny, który powinien żyć, kolejnego, który zginął przez Voldemorta.

Nie mogłam znaleźć odpowiedzi na jedno proste pytanie...

Dlaczego..?

Nie wiedziałam, co dzieje się teraz z moimi najbliższymi, znajomymi, nieznajomymi, czarodziejami, mugolakami, mugolami... Tak bardzo chciałam się stąd uwolnić... Ale nie mogłam.

***

- WEŹ JĄ! SZYBKO! - dotarł mnie krzyk Voldemorta.

Usłyszałam jak ktoś biegnie po schodach i jak otwiera się cela.

- Wstawaj! - Rookwood znalazł się tuż obok mnie. Nie miałam zamiaru się ruszyć. - Wstawaj pierdolona szlamo! - krzyczał. Nic sobie z tego nie robiłam, po prostu siedziałam. Mężczyzna potraktował mnie mocnym kopniakiem prosto w brzuch, tak że zgięłam się w pół i wyplułam dość dużą ilość krwi na szarą już płachtę, w której siedziałam od dnia rozmowy z marmurowym wężem. - Już dawno bym cię zabił gdyby nie jego rozkazy - wymamrotał pod nosem śmierciożerca i przerzucił mnie przez ramię.

Mężczyzna przetransportował mnie do sali zebrań, gdzie wszędzie rozbrzmiewał głos Voldemorta.

- Walka się rozpoczęła! Harry Potter pojawił się w Hogwarcie! - pomruki zadowolenia wypełniły pomieszczenie. - Lucjuszu powiadom resztę naszych towarzyszy - uśmiechnął się szeroko.

Ja nie szukam żadnych kłopotów - to kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyWhere stories live. Discover now