74.

411 40 3
                                    




Przez kilka dni kryliśmy się w ciemnym zakątku jakiegoś lasu nie przemieszczając się. Ból karku był tak duży, że nie miałam innego wyboru jak użyć Exitusa. Po tym cholernym zaklęciu nie miałam sił i leżałam jak kłoda na pryczy, odpoczywałam. Starałam się jak najszybciej wyjść ze stanu, który działał na naszą nie korzyść. Byliśmy w tym samym miejscu od kilku dni, co dawało śmierciożercom większe szanse na znalezienie nas.

- Jutro z samego rana na pewno będę mogła się ruszyć, obiecuję - mamrotałam załamana.

- Meghan przestań, musisz wyzdrowieć - powiedziała Hermiona.

- Zmieńmy chociaż położenie, narażam nas na odnalezienie przez te bezduszne bestie, które wydadzą nas w ręce Sama-wiesz-kogo! - nie dawałam za wygraną, nie chciałam, żeby to wszystko skończyło się po prostu źle.

- Meghan przestań - odparł Harry wchodząc do pomieszczenia.

- Przenieśmy się - nalegałam dalej. Harry westchnął cicho i wymienił kilka spojrzeń z Hermioną.

- Dobrze - odparł. - Ale jutro - dodał i poszedł pełnić swoją nocną wartę.

Usiadłam powoli na łóżku, mój wzrok utkwiony był w kocu, pod którym znajdowało się moje poranione ciało.

- Jak się czujesz? - Hermiona usiadła obok mojego łóżka na jakimś stołku.

- Bywało lepiej - uśmiechnęłam się słabo i spojrzałam w jej stronę.

- Chcesz herbaty? - zapytała.

- Jasne - odparłam i powoli jak ślimak zmieniłam pozycje siedzenia.

Godziny włóczyły się niemiłosiernie długo dając mi czas na wszelkiego rodzaju rozmyślenia. Nie mogłam spać. Wierciłam się na swojej pryczy i ciężko wzdychałam. Postanowiłam wstać i pójść do Harry'ego, potowarzyszyć mu w nudnej robocie jaką była warta. Wolnym krokiem zmierzałam do wyjścia z namiotu. Różdżka gniotła mnie w kostkę (pamiętajcie, że Meghan nosi różdżkę w kozaku), więc postanowiłam ją poprawić przed dojściem do wyznaczonego punktu. Kiedy moja twarzy wychyliła się z namiotu nie ujrzałam Harry'ego, nie było go. Wyszłam szybko z namiotu i zaczęłam się rozglądać szukając go nerwowo. Dojrzałam dwie postacie wychodzące zza wzgórka. Chwyciłam szybko różdżkę gotów do walki.

- Meghan! - krzyknęła jedna postać i zaczęła machać w moim kierunku, wytężyłam swój wzroki i ujrzałam Harry'ego i Rona z mieczem Godryka Gryffindora.

- Miona! Miona, wstawaj! - krzyknęłam do wnętrza namiotu. Chłopcy byli już w połowie drogi. Dziewczyna podbiegła do mnie i spojrzała na dwóch mężczyzn kroczących w naszą stronę.

- Ron - szepnęła cicho, przyjęła poważny wyraz twarzy McGonagall i zacisnęła pięści.

Brunetka zaczęła iść w ich stronę. Ron podniósł ręce na wysokość pasa i uśmiechnął się trochę zażenowany. Hermiona rzuciła się na niego waląc go pięściami po klatce piersiowej, ramionach i głowie.

- Przestań... Hermiono przestań... Au... AU!

- Ronaldzie Weasley ty skończony dupku! Przyczołgałeś się tutaj z powrotem po tylu tygodniach! Harry oddaj mi moją różdżkę! - krzyczała Hermiona.

- Uspokój się Hermiono! - odkrzyknął jej Potter. Dziewczyna wyglądała tak jakby miała zamiar zabić Weasley'a.

- Protego! - tarcza oddzieliła Rona i Hermionę, tak by nie mogli się dotknąć.

- Meghan! - oburzyła się czarownica.

Ron zaczął opowiadać jak to napadli go szmalcownicy, jak chciał wrócić i jak to wszystko się stało, aż doszedł do tego jak natknął się na Harry'ego i jak razem zniszczyli horkruksa. Hermiona po wysłuchaniu całej opowieści bez słowa wróciła do namiotu i położyła się na swojej pryczy. Przykryła się stertą koców dając wszystkim do zrozumienia, że chce być sama.

Ja nie szukam żadnych kłopotów - to kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyWhere stories live. Discover now